W Stambule odbyły się pierwsze rozmowy między Rosją i Ukrainą. Wierzymy, że doprowadzą do jakiegoś sukcesu, na ścieżkę pokoju. Jak pan sądzi, ile jest w tym zasługi Trumpa i jego administracji, że doszło do tych rozmów?
Po pierwsze trzeba podkreślić, że jeżeli będzie pokój między Ukrainą i Rosją, to nie będzie to rezultat żadnych negocjacji, ale raczej struktury pewnych współzależności. Niezależnie od tego, co wyniknie z tych negocjacji, trzeba budować strukturę, w której Ukraińcy są silniejsi, a Rosjanie są słabsi. Na tym tle trzeba podkreślić, że zasługi amerykańskie są raczej mniej niż minimalne, bo strukturalnie USA działały w taki sposób, żeby umocnić Rosję i osłabić Ukrainę.
Tak pan ocenia całość działań administracji amerykańskiej?
Działanie naszej administracji w najlepszym wypadku jest bardzo krótkowzroczne. Bo nie można budować pokoju na podstawie zmuszania do niego Ukraińców bez żadnych czynników pozytywnych. Trzeba proponować Ukraińcom przyszłość, która jest lepsza niż obecna sytuacja. Ukraińcy wszystko robią świetnie, pokazują, że są gotowi, czekają na ruchy pokojowe Putina i poniekąd też czekają na Trumpa, i na pozytywne propozycje ze strony amerykańskiej, bo po prostu to słowo magiczne „deal” niczego nie załatwi. A niezależnie od tego, jakie słowa są nawet na papierze, Rosjanie dalej chcą wojny i trzeba po prostu budować strukturę, żeby ta wojna była niemożliwa.
Panie profesorze, Zełenski stawił się w Stambule, może nie będzie uczestnikiem negocjacji, ale będzie obecny fizycznie. Putin nie. Kto w tym kontekście jest w lepszej sytuacji wyjściowej?