Prof. Irena Kotowska: Skuteczna polityka rodzinna nie da szybkich zysków politycznych

Polityka społeczna odzwierciedla perspektywę władzy, a nie realne potrzeby – uważa prof. Irena Kotowska, ekonomistka z SGH. Dobrze funkcjonujące usługi publiczne zwiększają poczucie bezpieczeństwa rodzin.

Publikacja: 06.03.2023 03:00

Prof. Irena Kotowska: Skuteczna polityka rodzinna nie da szybkich zysków politycznych

Foto: Tomasz Urbanek / DDTVN / East News

Dlaczego informacje o tym w jakich rodzinach żyjemy, które opublikowano po ostatnim spisie powszechnym, są tak ważne dla naszej przyszłości demograficznej?

To fotografia populacji jak mówią demografowie czy społeczeństwa – jak mówi się potocznie. Statystyka bieżąca pokazuje demograficzne zdarzenia: ile dzieci się urodziło, ile osób zawarło małżeństwa, ile się rozwiodło. Ale dopiero spis powszechny daje mam możliwość dowiedzenia się, jaka jest struktura tej ludności: ile osób jest samotnych, ile osób pozostaje w związkach małżeńskich, a ile tworzy związki niemałżeńskie. Jest jedynym pełnym źródłem informacji o grupach osób, którymi zajmuje się demografia równolegle do zbiorowości osób, czyli o gospodarstwach domowych i rodzinach. Te informacje spisowe pozwalają nam ocenić znaczenie zmian, które umykają bieżącej rejestracji. Ostatnie potwierdziły, że coraz większe znaczenie w tworzeniu rodzin mają związki niemałżeńskie. Wiemy o tym, bowiem rośnie liczba i odsetek urodzeń pozamałżeńskich. Wzrosła grupa osób, które tworzą rodzinę, choć nie są małżeństwem. W więcej niż w połowie związków niemałżeńskich żyją dzieci. To widoczna zmiana w stosunku do danych spisu z 2011 roku, choć - moim zdaniem - liczba tych związków jest niedoszacowana. Uważam, że część osób nie zadeklarowała, że pozostaje w innym związku niż małżeństwo. Mimo to mamy dowód, że ludzie tworzą różne typy rodziny.

Ta fotografia ma znaczenie socjologiczne czy ekonomiczne?

Oba. Oficjalna narracja, która jest podstawą tworzenia polityki rodzinnej, wciąż traktuje małżeństwo jako preferowaną formę rodziny, ignorując fakt, że nie tylko coraz więcej jest dzieci poczętych poza małżeństwem. Coraz częściej dzieci są wychowywane w rodzinach z jednym rodzicem lub przez rodziców pozostających w związku niemałżeńskim. Rozwiązania polityki rodzinnej w ostatnich ośmiu latach są wyraźnie dyskryminujące dla rodzin innych niż małżeństwo. Proszę sobie przypomnieć rozwiązania podatkowe zaproponowane w programie Polski Ład, niekorzystne dla rodzin z jednym rodzicem. Inny przykład to rozwiązania dotyczące ulg kredytowych na budowę domu: są przeznaczone dla małżeństw. W kodeksie rodzinnym nie została zmieniona definicja rodziny mimo to, że – zgodnie z rekomendacjami demografów i statystyków ludności – zmieniono definicję rodziny. Od 2002 roku mówimy, iż rodzinę tworzy para (heteroseksualna co prawda), a nie para małżeńska, z dziećmi lub bez dzieci oraz rodzic z dziećmi. Polityka rodzinna powinna więc dotyczyć różnych typów rodzin. Oficjalna narracja nie uwzględnia tych zmian rodziny. Dodatkowo istnieje przekonanie – przynajmniej w narracji rządowej – że małżeństwo zapewnia większą stabilność rodziny niż inne związki i ono powinno być podstawą prokreacji. Otóż nie podejmujemy decyzji o dziecku, mając w tyle głowy, że rozstaniemy się za chwilę. Każdy – bez względu na formę prawną związku – ma nadzieję, jest przekonany, że będzie on trwał. I choć rodzin tworzonych przez pary małżeńskie jest najwięcej, a urodzenia w małżeństwach stanowią około 70 proc. ogółu urodzeń, to nie można pomijać innych form rodziny, jeśli chce się prowadzić skuteczna politykę rodzinną.

Jednak w narracji rządowej, czy osób związanych z polityką społeczną, istnieje przekonanie, że świadczenia finansowe przeznaczone są dla dzieci.

Polityka rodzinna nie polega tylko na wypłacaniu świadczeń pieniężnych. To także: ulgi podatkowe, urlopy, a przede wszystkim usługi społeczne – zdrowotne, opiekuńczo – edukacyjne dla małych dzieci czy edukacyjne. Usługi społeczne są bardzo ważne, mają szczególne znaczenie dla rodziców samodzielnie wychowujących dzieci, których jest coraz więcej wśród rodzin z dziećmi. Niestety wciąż często słychać jakby niedowierzanie, czy rzeczywiście są to rodziny z jednym rodzicem. Gdzieś przebrzmiewa, że tak naprawdę to para z dziećmi, tylko ludzie wykorzystują możliwości prawne, trochę oszukują, trochę udają. Pewnie takie sytuacje też występują. Jeśli zaś chcemy więcej wiedzieć, to wprowadźmy rejestrację niemałżeńskich związków tak, jak to robi się w wielu krajach. Ponadto, w ten sposób pozyskamy dane umożliwiające monitorowanie, co dzieje się z rodzinami, dostrzeżenia jak zmienia się życie społeczne. Jeśli skupiamy się na małżeństwach, to umykają nam ważne trendy demograficzne, a tym samym nie potrafimy prawidłowo skonstruować polityki społecznej.

W ciągu ośmiu lat wydano na politykę prorodzinną ponad 316 mld zł. Znacząca kwota z tej sumy to pieniądze przeznaczone na świadczenie 500+. Czy gdyby te pieniądze wydać bardziej efektywnie, większa grupa młodych ludzi chciałaby mieć dzieci?

Świadczenie 500+ to jest zasiłek pieniężny, który można pobierać do osiągnięcia pełnoletności przez dziecko. To jest udział państwa w kosztach bezpośrednich wychowywania dzieci. Uważam, że nie powinno to być świadczenie uniwersalne, ale różnicowane ze względu na sytuację materialną dzieci. Jednak samo świadczenie pieniężne nie wystarcza, by trwale zachęcać do posiadania dzieci. To dostęp do dobrej jakości usług publicznych jest ważny dla zmniejszenia kosztów dzieci ponoszonych przez rodziców – bezpośrednich i pośrednich, czyli tych związanych z utratą czy pogorszeniem możliwości pozyskiwania dochodów przez rodziców. Bez zwiększonych nakładów na poprawę dostępu i jakości usług społecznych nie uzyska się poprawy warunków życia rodzin. Mimo tych dużych bezpośrednich transferów pieniężnych do rodzin z dziećmi, nie żyje im się lepiej. Znacząco pogorszyły się organizacja i nauczanie w szkołach publicznych, wciąż jest za mało dostępnych finansowo żłobków i przedszkoli. Rosną problemy z dostępem do publicznych usług medycznych. Od lat nie ma na przyzwoitym poziomie usług i świadczeń dla rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi. Polityka bezpośrednich, uniwersalnych transferów finansowych jest prosta, ale mało skuteczna. Przeznaczono określone kwoty na wsparcie finansowe rodzin i można natychmiast się tym pochwalić. Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na koszt wprowadzenia tego rozwiązania: 500+ zostało skonstruowane jako oddzielne świadczenie pieniężne, pomijając system zasiłków rodzinnych. Można było przecież zwiększyć finansowe zasilanie rodzin w ramach tego systemu, wykorzystując istniejącą obsługę systemu, a nie tworzyć dodatkowe obowiązki dla samorządów i dla ZUS.

Inwestycje w usługi publiczne nie są atrakcyjne?

Przynoszą efekty z pewnym odroczeniem czasowym. Wymagają większego wysiłku instytucjonalnego, organizacyjnego, przygotowania merytorycznego. Mówienie „w szkołach pracuje więcej nauczycieli, klasy są mniej liczne” to są nośne hasła. Obecna polityka rodzinna, czy szerzej polityka społeczna, odzwierciedla perspektywę władzy, a nie rzeczywiste potrzeby rodzin. Coraz mocniej jestem przekonana, że dla decyzji młodych ludzi o dzieciach coraz ważniejsze są: ich stan zdrowia i zdrowie ich dzieci, czyli kondycja zdrowotna społeczeństwa, oraz jakość usług publicznych, zarówno tych pomagających wychowywać dzieci przed rozpoczęciem nauki w szkole, jak i po rozpoczęciu tej nauki. Coraz większe znaczenie odgrywają obawy: czy jeśli coś się będzie działo niepokojącego, złego, otrzymamy pomoc, czy będziemy sami?

Redakcyjny kolega, który ma dzieci w wieku szkolnym, przyznał, że z żoną rozmawiali o tym, iż wychowywanie dzieci staje się ciągłą mitręgą.

Tak. Ciągle się trzeba czegoś domagać, a nie po prostu skorzystać z istniejącej oferty. Rozczulamy się nad cudem czeskim – Czechom udało się wyraźnie zwiększyć dzietność, choć wcześniej spadek był większy niż w Polsce. Cud polega na tym, że życie rodzin jest tam normalne. Nikt nie mówi Czechom, że małżeństwo to lepsza rodzina niż związek niemałżeński, w przypadku trudności z poczęciem dziecka mogą szukać pomocy medycznej. Nie jest to walka o coś, czy częste dopominanie się lub proszenie.

Pani powtarza, że zmiany demograficzne stają się kryzysem, jeśli nie umiemy odpowiednio do nich dostosować i wyprzedzająco zastosować różnych rozwiązań. Czeka nas kryzys demograficzny, czy nie?

W perspektywie najbliższych 3-4 dekad na pewno czeka nas dalsza zmiana proporcji pomiędzy liczebnością różnych grupami wieku – osób starszych będzie coraz więcej, zmniejsza się wielkość grupy osób tworzących zasoby pracy oraz grupa dzieci i młodzieży. Populacja będzie coraz mniejsza, co mnie specjalnie nie przeraża. Nie uważam, że musi nas być 38 mln, i to miałby być wyznacznik powodzenia i sukcesu. Jesteśmy dużą populacją, zatem spadek liczby mieszkańców o kilka milionów nie jest zagrożeniem dla naszego bytu. Zmiany proporcji między grupami wiekowymi są niekorzystne, ale to, czy staną się zagrożeniem, zależy od tego, jak będzie się zmieniać wytwarzanie produktów i ich dystrybucja, jak obciążamy pracujących podatkami.

Spadek wielkości populacji i zmiany struktury wieku są eksponowane jako przejawy kryzysu demograficznego.

Traktuję je jako cechy etapu rozwoju demograficznego, które stwarzają zagrożenia – dla dalszego rozwoju demograficznego w perspektywie pięciu i więcej dekad, a przede wszystkim dla gospodarki i jakości życia ludzi w okresie najbliższych 40 lat. Bardziej się niepokoję nie o samą zmianę ilościową, ale o zmianę jakościową. Po pierwsze, trzeba myśleć o stanie zdrowia poszczególnych pokoleń. Zdrowie publiczne jest kapitałem społecznym. Po drugie, ważne są kompetencje – należy inwestować w edukację. Trzecia kwestia to uczenie się przez całe życie, czyli ciągłe podnoszenie kompetencji. Po czwarte, jeśli wiemy, że będzie coraz więcej starszych osób, żyjących coraz dłużej, to powinniśmy skoncentrować się na poprawie jakości usług publicznych dla nich. I po piąte, nieuniknione jest dłuższe pozostawanie na rynku pracy, nie traktujmy dłużej pracy zawodowej jako formy opresji. Ważne jest także zaangażowanie się firm i pracodawców w poprawę warunków pracy i dostosowanie ich do możliwości i potrzeb starszych osób. Poprawa warunków pracy to choćby upowszechnienie różnych elastycznych form zatrudnienia.

Czy to znaczy, że zamiast wydawać rocznie 25 mld zł na dodatkowe świadczenia emerytalno-rentowe skuteczniejsze byłoby zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia o 25 mld zł?

To świadczenie jest łataniem dziury generowanej przez brak inwestycji w usługi społeczne. To jest myślenie perspektywą polityczną najbliższego roku. Proszę zobaczyć, jak inflacja zmieniła wartość transferów finansowych. Dobrze funkcjonujące usługi publiczne pozwalają – szczególnie w czasie kryzysu – ograniczyć pogorszenie warunków życia najsłabszych ekonomicznie grup ludności. Osoby grupy lepiej sytuowane, nawet w czasie załamania gospodarczego, lepiej radzą sobie z niedoborami usług społecznych, kupując je na rynku prywatnym. A osoby gorzej sytuowane odczuwają wyraźnie spadającą wartość dochodów i im jest coraz trudniej zastąpić usługi publiczne prywatnymi. Nie wiem, jakich argumentów trzeba używać, by władze zrozumiały tę zależność i by chciały prowadzić skuteczną politykę rodzinną poprawiającą warunki i jakość życia ludności, choć nie przynoszącą szybkich zysków politycznych.

Jesteśmy w stanie zahamować spadającą liczbę urodzeń i spadający współczynnik dzietności?

Spadającej liczby urodzeń nie jesteśmy w stanie zahamować, ponieważ mamy znacznie mniej młodych kobiet, które mogą mieć dzieci, niż było to dziesięć czy piętnaście lat temu. Imigracja może trochę złagodzić ten spadek, jeżeli cudzoziemcy zdecydują się na osiedlenie w Polsce. Ale zasadniczo w ciągu najbliższych trzech dekad liczba urodzeń będzie się zmniejszać. Chciałabym, aby udało się podwyższyć dzietność, by ta coraz mniejsza grupa kobiet w wieku rozrodczym, częściej rodziła dzieci. Jednak, by to się stało musi się zasadniczo zmienić atmosfera dyskusji o rodzinie i prokreacji. A na efekty poczekać kilka lat. To, co w ostatnich latach działo się wokół aborcji, praw kobiet, opieki prenatalnej zwiększyło poczucie zagrożenia wśród kobiet. Jeżeli kobiety obawiają się, że nie otrzymają leczenia zgodnego ze standardami medycznymi, to nie będą się decydowały na dzieci, albo będą odraczały decyzję o ich posiadaniu. Młode generacje są też wrażliwe na niepokojące sygnały dotyczące klimatu, ogólnego bezpieczeństwa politycznego. Dla nich to są ważne czynniki decydowania o swojej przyszłości. Presja czynników negatywnych jest tak silna, że mogą nawet nie wystarczyć sygnały o chęci zrobienia czegoś dobrego, na przykład wprowadzenia dofinansowania in-vitro. Muszą być poparte konkretnymi działaniami.

Przeczytałam, że w Rzeszowie, który uruchomił samorządowy program in-vitro pary ustawiły się w kolejce o godzinie trzeciej w nocy, by móc z niego skorzystać.

To jest niewiarygodne i haniebne, że rząd nie finansuje leczenia niepłodności zgodnie ze standardami medycznymi. Jak można tak traktować aspiracje i potrzeby par, które chcą mieć dzieci? Rząd powinien dać mocny sygnał, że rozumiejąc potrzeby młodych ludzi, wprowadza działania poprawiające diagnostykę niepłodności w systemie publicznym. Trzeba też wreszcie wprowadzić ustawę dotyczącą świadczeń dla rodziców dzieci niepełnosprawnych i możliwości łączenia świadczenia z praca zawodową. Zdewastowano system oświaty, reforma jest konieczna. Jak nauczyciele mają uważnie pracować i dostrzegać zagrożenia, jeśli jest trzydzieścioro uczniów w klasie? Naprawdę nie chodzi tylko o to, by dzieci przychodziły na świat, ale o to, by rodzice mieli poczucie, że wychowywanie dzieci nie oznacza pogorszenia jakości życia. Dopiero w takiej sytuacji będą spokojniej decydowali się na posiadanie pierwszego, a potem kolejnego dziecka.

Prof. Irena E. Kotowska jest ekonomistką i demografką. Emerytowana profesor zwyczajna w Instytucie Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Honorowa przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych PAN. Zajmuje się: współzależnością procesów ekonomicznych i demograficznych, przemianami rodziny i gospodarstw domowych oraz prognozowaniem demograficznym.

Dlaczego informacje o tym w jakich rodzinach żyjemy, które opublikowano po ostatnim spisie powszechnym, są tak ważne dla naszej przyszłości demograficznej?

To fotografia populacji jak mówią demografowie czy społeczeństwa – jak mówi się potocznie. Statystyka bieżąca pokazuje demograficzne zdarzenia: ile dzieci się urodziło, ile osób zawarło małżeństwa, ile się rozwiodło. Ale dopiero spis powszechny daje mam możliwość dowiedzenia się, jaka jest struktura tej ludności: ile osób jest samotnych, ile osób pozostaje w związkach małżeńskich, a ile tworzy związki niemałżeńskie. Jest jedynym pełnym źródłem informacji o grupach osób, którymi zajmuje się demografia równolegle do zbiorowości osób, czyli o gospodarstwach domowych i rodzinach. Te informacje spisowe pozwalają nam ocenić znaczenie zmian, które umykają bieżącej rejestracji. Ostatnie potwierdziły, że coraz większe znaczenie w tworzeniu rodzin mają związki niemałżeńskie. Wiemy o tym, bowiem rośnie liczba i odsetek urodzeń pozamałżeńskich. Wzrosła grupa osób, które tworzą rodzinę, choć nie są małżeństwem. W więcej niż w połowie związków niemałżeńskich żyją dzieci. To widoczna zmiana w stosunku do danych spisu z 2011 roku, choć - moim zdaniem - liczba tych związków jest niedoszacowana. Uważam, że część osób nie zadeklarowała, że pozostaje w innym związku niż małżeństwo. Mimo to mamy dowód, że ludzie tworzą różne typy rodziny.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
Kim jest Krzysztof Paszyk, nowy minister rozwoju i technologii?
Gospodarka
Jest nowy minister aktywów państwowych. Kim jest Jakub Jaworowski?
Gospodarka
Wielka Brytania wyszła z recesji. Gospodarka na drodze do trwałego wzrostu
Gospodarka
Gruzja. Kraj w pajęczej sieci oligarchy związanego z Moskwą
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Gospodarka
Dystans ekonomiczny pomiędzy USA a UE będzie rósł