Słabość byków w końcówce wtorkowej sesji, która skutkowała oddaniem prawie całości wzrostu wypracowanego w ciągu dnia, kazała z pokorą podchodzić do środowych notowań. Odczytywać to bowiem można było jako sygnał ostrzegawczy wysłany przez niedźwiedzie. Jeśli faktycznie pojawiły się jakieś obawy, to okazało się, że były one niepotrzebne. W środę gra toczyła się do jednej bramki.
Od początku dnia zaatakował popyt. Na dzień dobry WIG20 znalazł się 0,9 proc. nad kreską. To była jednak tylko przygrywka do dalszych wydarzeń. W miarę upływu czasu byki rosły w siłę. W połowie notowań indeks największych spółek zyskiwał około 1,5 proc. co plasowało go w czubie europejskiej stawki. Doświadczenia wtorkowej sesji kazały jednak zachować czujność. Wtedy też w połowie notowań obserwowaliśmy pokaźne wzrosty, z których niewiele co później zostało. Tym razem jednak przerabiany był inny scenariusz. Nie dość, że nie doszło do żadnego pogorszenie nastrojów, to jeszcze popyt przeprowadził kolejny atak. Byki dostały mocne wsparcie od Amerykanów. Tamtejsze indeksy dzień również bowiem zaczęły od bardzo mocnych wzrostów. Nie przeszkodziły w tym nawet słabe odczyty makroekonomiczne. Amerykański PKB zmniejszył się w I kwartale o 4,8 proc. (dane annualizowane, czyli liczone kw./kw. w tempie rocznym), podczas gdy średnia prognoz analityków mówiła o spadku o 4 proc. To największy spadek od kryzysowego 2008 r.