Z pewnością nie tak inwestorzy wyobrażali sobie ostatnią sesję tygodnia na GPW. Na parkiecie znowu bowiem dominował kolor czerwony, przez co pod dużym znakiem zapytanie stoi przełom, o którym głośno mówiło się jeszcze na początku tygodnia.
Owszem popyt dał o sobie znać w piątek, jednak jego pokaz siły trwał jedynie przez trzy godziny od rozpoczęcia notowań. Inna sprawa, że i ten ruch trudno uznać, za jakiś spektakularny rajd. Wzrost indeksu WIG20 o 0,4 proc. raczej na nikim nie zrobił wrażenia. I to jednak zostało nam zabrane. Mniej więcej bowiem od południa do głosu coraz śmielej zaczęli dochodzić sprzedający. Wsparciem dla nich okazała się słaba postawa innych europejskich rynków. Przez pewien czas można było mieć jeszcze nadzieję, że sesja jest do uratowania, bo spadki też nie były zbyt mocne. O tym, że jest to niewykonalne przesądzili jednak Amerykanie. Spadkowy początek dnia na Wall Street sprawił, że byki skapitulowały i ostatecznie indeks największych spółek naszego parkietu do końca dnia był już pod kreską. Na zamknięciu stracił 0,65 proc.
Przebieg piątkowych notowań doskonale wpisuje się w to co działo się na naszym rynku przez cały tydzień. Najpierw mieliśmy do czynienia ze wzrostami, które pozwalały wierzyć, że w końcu wyrwiemy się z kilku tygodniowego marazmu, by później rozczarować się nagłym pogorszeniem nastrojów. Trzeba jednak uczciwie dodać, że za spadki na GPW w zakończonym tygodniu odpowiadała przede wszystkim słaba postawa innych rynków, wobec których, jak się okazało, Warszawa nie mogła przejść obojętnie.
W efekcie WIG20 wrócił do punktu wyjścia. Wydaje się, że dopóki nie zobaczymy wyraźnej poprawy nastrojów na innych rynków, nasz parkiet również będzie skazany na trend boczny. Nie oznacza to jednak, że nadchodzący tydzień należy spisać na straty. Wręcz przeciwnie. Przed nami najważniejszy tegoroczny debiut na GPW. W czwartek na parkiecie pojawi się firma Play.