Komunikat końcowy był gotowy, zanim jeszcze prezydenci i premierzy krajów kluczowych dla światowej gospodarki usiedli do stołu obrad. Ale atmosfera szczytu G20 rozpoczętego wczoraj w Seulu jest nie najlepsza.
Mimo to przywódcy G20 mają nadzieję, że uda im się uzgodnić cokolwiek. Chociaż sztuczne ograniczanie deficytu lub nadwyżek w handlu oraz wyraźne napięcia na rynkach walutowych będą bardzo trudnymi tematami rozmów. Miesiąc temu ministrowie finansów G20 przygotowali zarys porozumienia. Jednak rozbieżności były tak duże, że dzisiaj mało kto wierzy w szansę wprowadzenia umowy w życie.
– Teraz musimy zrobić wszystko, aby obniżyć temperaturę sporów i zmniejszyć napięcie pomiędzy poszczególnymi krajami, bo to nikomu nie służy – powiedział amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner.
W przygotowanym porozumieniu zapisano, że poszczególne kraje stopniowo będą się starały doprowadzić do rynkowych regulacji kursów walut. Na razie jednak nie ma żadnych ustalonych zasad, w jakich rozmiarach mogłyby zostać dozwolone interwencje walutowe. Projekt mówi jedynie, że kraje G20 powstrzymywałyby się od „dewaluacji zwiększających konkurencyjność”, w nawiasie zaznaczono również „konkurencyjne niedowartościowanie waluty”. Wiadomo, że Amerykanie myślą tutaj o Chińczykach, zaś Niemcy i Chińczycy o dolarze i ostatniej decyzji Waszyngtonu o skupieniu własnych obligacji za 600 mld dol.
Przy tym Amerykanie twardo obstają, że nie mają żadnego wpływu na niski kurs dolara, którego zdaniem sekretarza skarbu USA inwestorzy po prostu się wyzbywają. Zaprzeczył tym samym i Chińczykom, i Niemcom oskarżającym Stany Zjednoczone o sztuczne osłabianie waluty.