Niższa efektywność energetyczna polskiej gospodarki, w porównaniu z piętnastką państw UE, wynika głównie z jej industrialnego charakteru („grzech" produkcji) i struktury energy-miksu („grzech" nawęglenia). Natomiast nadkonsumpcja Europy Zachodniej nie znajduje negatywnego odzwierciedlenia we wskaźnikach efektywności energetycznej gospodarki, a wręcz przeciwnie. „Grzech" nadkonsumpcji nie ujawnia się w statystykach.
Można powiedzieć, że w Unii obowiązuje zasada: bogatemu wolno więcej, bo ma większe potrzeby. Widać to wyraźnie, gdy porównamy wskaźnik efektywności energetycznej (w Polsce jest ponaddwukrotnie niższy niż w Unii) ze wskaźnikiem emisji na mieszkańca (w Polsce równy unijnej średniej!). „Paradoks" ten wynika ze wskaźnika konsumpcji energii na mieszkańca (unijny jest znacznie wyższy od polskiego).
Niestety, nasza wstrzemięźliwość nie jest przez Unię nagradzana. Wciąż dużo produkujemy i dość dużo marnujemy, ale znacznie mniej konsumujemy. Być może właśnie dlatego efektywność energetyczna nie jest ulubioną ideą Polaków. Bardziej kojarzy się z ograniczaniem konsumpcji i produkcji niż z ekspansywnością gospodarczą, poprawą sprawności i likwidacją marnotrawstwa.
Niezależnie od przyczyn alergia na efektywność jest poważną dolegliwością, obniżającą konkurencyjność polskiej gospodarki. Jest tak, ponieważ wbudowani już jesteśmy w gospodarkę globalną. A to oznacza globalny system cen zarówno nośników energii (gaz, ropa, węgiel), jak i końcowych produktów (stal, maszyny, odzież).
Im więcej zużywamy energii, tym droższa, a więc mniej konkurencyjna jest nasza produkcja. Alternatywą są niższe zarobki. Poprawiająca nasz wizerunek operacja przemnażania polskiego PKB przez wskaźnik PPP (siła nabywcza naszej waluty) nie ma w tym kontekście najmniejszego sensu.