Pod znakiem silnych wahań na rynkach walutowych upływają ostatnie dni kalendarzowego lata. W czwartek kurs franka, który rano przekraczał niewidziany od paniki po zniesieniu w 2014 r. parytetu do euro pułap 5,05 zł, gwałtownie cofnął się prawie do 4,90 zł. Notowania euro otarły się o 4,79 zł, jednak w tym przypadku do rekordu siły było jeszcze daleko – we wspólną walutę uderzają w większości podobne czynniki jak w złotego.
Słabszy złoty to w obecnej sytuacji polskiej gospodarki nic dobrego – oznacza większy potencjał wzrostu inflacji, bo przekłada się na wyższe ceny importu. Tracą na nim kredytobiorcy walutowi, których raty wyrażone w złotym rosną. Wreszcie wzrost rat i cen w sklepach może przyczynić się do dalszego pogarszania się nastrojów konsumentów.
Putin i Fed windują kursy
Słabość złotego widać było zwłaszcza na tle dolara. Po środowej decyzji Fedu, po już trzeciej 75-punktowej podwyżce stóp, amerykańska waluta drugi dzień z rzędu poprawiała historyczny rekord, by jednak ostatecznie wpaść w korektę. Przedstawiciele banku jasno przedłożyli cel zdławienia inflacji nad wspieranie gospodarki, co przełożyło się na dalszy wzrost oczekiwań co do skali dalszego zaostrzania polityki za oceanem.
To zwykle skutkuje napływami kapitału do gospodarki, której dotyczy, a gdy jest to tak wielka gospodarka jak USA, to konsekwencją są odpływy z większości innych regionów świata. Wobec działań Fedu nie może dziwić, że obserwowana od kilkunastu lat tendencja umacniania się dolara wyraźnie przyspieszyła w ostatnich miesiącach. Jak oceniał Piotr Matys, analityk firmy doradczej InTouch Capital Markets, amerykańską walutę wspierała nie tyle sama skala podwyżki, która była oczekiwana.