Kiedy w 2016 r. GetBack, przeżywająca dziś problemy spółka windykacyjna, przejęty został przez Abris Capital Partners oraz konsorcjum funduszy private equity, jego zadłużenie wynosiło 470 mln zł (stan na koniec 2015 r., na koniec 2017 r. było to już 2,9 mld zł). Pieczę nad jego działalnością sprawował nie tylko zarząd, lecz także rada nadzorcza, która ustanowiła wiele tzw. bezpieczników. Świadczą o tym uchwały z przełomu 2014 i 2015 r., do których dotarła „Rzeczpospolita".
Rada rekomendowała zarządowi m.in. każdorazowe uzyskanie jej akceptacji na nabycie przez spółkę udziałów, certyfikatów inwestycyjnych i akcji innych firm, jak również tworzenie nowych spółek. Zarząd miał też informować o zakupach towarów i usług, które nie były ujęte w budżecie spółki, a których wartość przekraczała 50 tys. zł.
Rada nadzorcza przegłosowała też uchwałę, w której zobowiązała spółkę do podjęcia działań umożliwiających prowadzenie audytu wewnętrznego. Dodatkowo zarząd musiał się starać o zgodę rady nadzorczej głównego właściciela, czyli Idea Banku, na każdorazowe zaciągnięcie zobowiązań, których kwota przekraczała 2 mln zł. Bezpieczniki te zniknęły, kiedy doszło do zmiany właścicielskiej firmy. Dlaczego?
– Wszystkie bezpieczniki i limity, stworzone oryginalnie dla startupu, zostały dokładnie sprawdzone przez Abris w toku prowadzonego procesu due diligence w momencie przejęcia spółki. Nasza koncepcja kontroli sytuacji w spółce opierała się na wprowadzeniu limitu ogólnego zadłużenia, dopasowanego do dużo większej skali działalności spółki, który też zdołano obejść. Problemem GetBacku nie był brak regulacji, ale to, jak były one traktowane przez zarząd – twierdzi Wojciech Łukawski, partner w Abris Capital Partners.