Rządowe pomysły na reformę finansów publicznych są niewystarczające – twierdzą ekonomiści, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita”.
Obecny rząd zapowiada reformę finansów publicznych, która ma polegać na ograniczaniu wydawania publicznych pieniędzy, zamierza też lepiej dbać o ich efektywne przeznaczanie. Celem, jaki chce osiągnąć do końca kadencji, jest zmniejszenie udziału wydatków publicznych w PKB poniżej 40 proc. w 2011 roku, z 42,3 proc. obecnie. N razie nie zamierza likwidować agencji i innych publicznych instytucji, co zapowiadała poprzednia szefowa resortu finansów wicepremier Zyta Gilowska. – Nie gwarantuje to olbrzymich oszczędności – podkreśla Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Bank. – Samo ograniczenie wydatków niewiele da. Trzeba zwiększyć aktywność zawodową, dzięki czemu mniejsze będą potrzeby wydatków socjalnych – dodaje prof. Jerzy Osiatyński z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN. Jego zdaniem sama rezygnacja z gospodarstw i zakładów wydających w sumie zaledwie kilka miliardów złotych nigdy nie mogła być treścią szeroko zakrojonej reformy.
Z kolei źródłem dodatkowych wpływów do państwowej kasy mogłoby być opodatkowanie przedsiębiorców rolnych, których roczne dochody przekraczają 50 tys. zł, oraz wprowadzenie realnego podatku od nieruchomości. – Nie może być tak, że właściciel podwarszawskiej willi płaci 300 zł rocznie – podkreśla ekonomista. Wprowadzenie podobnych rozwiązań sugeruje również Ryszard Petru, główny ekonomista BPH. – Rząd musi zreformować KRUS i odebrać przywileje emerytalne, co stworzy konflikty – podkreśla Jacek Wiśniewski.
Profesor Osiatyński dodaje, że odsztywnienie wydatków jest oczywiście ważne, ale aby to zrobić, trzeba jednocześnie przeprowadzić aktywizację ludzi po 50. roku życia, zmniejszyć nacisk na podnoszenie płac w sektorze przedsiębiorstw, co wpłynie z kolei na spadek napięć dotyczących płac w budżetówce. Jerzy Osiatyński jest przekonany, że lekarstwem nie będzie podatek liniowy. – Raporty międzynarodowych instytucji wskazują na możliwość odwrotu od tego podatku, ponieważ w krajach, w których go niedawno wprowadzono, nie było spodziewanego wzrostu zatrudnienia i produkcji ani zmniejszenia administracji podatkowej – podkreśla profesor.
Marcin Tomalak z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową uważa, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby rząd przyglądał się wydatkom i jednocześnie porządkował finanse publiczne. Łatwiej wówczas będzie osiągnąć zapowiadane zmniejszenie deficytu finansów publicznych do 1 proc. PKB i ograniczenie długu publicznego o 4 – 7 punktów procentowych w relacji do PKB do 2011 roku. – Skupiłbym się tutaj zwłaszcza na tym, kto ściąga różnego rodzaju podatki i opłaty, a kto je wydaje – mówi ekonomista. – Na przykład pieniądze z Funduszu Pracy w większości trafiają do samorządów, może więc to one od razu powinny nimi dysponować.