Paradoksalnie w ubiegłym tygodniu najlepiej wypadły indeksy w Stanach Zjednoczonych. Dow Jones i S&P500 zyskały ponad 3 proc. Na innych rynkach sytuacja była gorsza. Jednak całkiem nieźle radziły sobie indeksy w Polsce, Czechach i na Węgrzech, które zanotowały minimalny wzrost lub nieznaczny spadek, w granicach 1 proc.
Bardzo źle wyglądała sytuacja w krajach, których rozwój w znacznej mierze związany jest z surowcami. W Rosji indeks RTS spadł aż o 4,8 proc. Nic dziwnego, skoro ceny ropy obniżyły się o 10 proc. Inwestorzy najwyraźniej stwierdzili, że w przypadku globalnego spowolnienia i spadku cen czarnego surowca kondycja rosyjskiej gospodarki może się pogorszyć. Zupełnie innego zdania są analitycy Deutsche Banku, którzy stwierdzili w opublikowanym w zeszłym tygodniu raporcie, że późną wiosną na rosyjskiej giełdzie powinno dojść do silnego wzrostu.
Ostra przecena dotknęła również giełdy w Ameryce Południowej. Brazylijski indeks Bovespa stracił aż 4,8 proc., a argentyński Merval 4,9 proc. Niektórzy analitycy wskazują, że argentyńska gospodarka zależna jest od cen soi (które po dynamicznym wzroście w ostatnich miesiącach w ubiegłym tygodniu mocno spadły) w podobnym stopniu jak rosyjska od cen ropy.Istnieje tylko jedna różnica. Argentyńczycy, w odróżnieniu od Rosjan, nie stworzyli żadnego funduszu, na którym zbieraliby pieniądze z surowcowej hossy na czarną godzinę.
W nadchodzących dniach w Stanach Zjednoczonych opublikowane zostaną bardzo ważne dane, które mogą mieć wpływ na koniunkturę na światowych giełdach. W środę pojawią się informacje o sprzedaży domów na rynku pierwotnym. Również w środę opublikowane zostaną dane o zamówieniach na dobra trwałe. W piątek zaś podany zostanie indeks Uniwersytetu Michigan. Trudno oczekiwać, że dane makroekonomiczne mogą być pozytywne. Większość ekonomistów uważa bowiem, że gospodarka Stanów Zjednoczonych wchodzi w recesję. Warto również wspomnieć, że w ostatnich dniach to nie dane makroekonomiczne, lecz sensacyjne informacje ze spółek finansowych najbardziej szkodziły giełdom. I takich sensacji – jak upadek Bear Stearns – inwestorzy boją się najbardziej.
O poziomie awersji do ryzyka może świadczyć ostatnie badanie Merrill Lynch przeprowadzane co miesiąc wśród ok. 200 zarządzających funduszami. Procent tych, u których przeważa w portfelach gotówka, jest najwyższy od 1998 r. (42 proc. netto).