Ministerstwo Pracy przygotowało listę około 51 stanowisk, które będą uprawniać do przejścia na wcześniejszą emeryturę po 20 latach dla kobiet i 25 dla mężczyzn (w tym 15 lat w warunkach szkodliwych). Kierowało się głównie kryteriami medycznymi. Z szacunków wynika, że byłaby to grupa około 270 tys. osób, zamiast 1,3 mln uprawnionych obecnie. Związkowcy jednak uznali to za niewystarczające. Chcieli, aby poszerzyć wybrańców o wszystkich lekarzy i pielęgniarki – czyli cały personel medyczny mający kontakt z chorymi. Ponadto postulowali włączenie nauczycieli, drogowców, budowlańców, leśników oraz pracowników przemysłu pracujących w systemie trójzmianowym. Warunkiem dodatkowym było, aby wcześniejsze emerytury były świadczeniami niewygasającymi dla osób zatrudnionych po 1 stycznia 1999 roku. – Oznaczałoby to, że ludzie nadal mogą pracować w warunkach szkodliwych, ale pomostówka już im nie przysługuje – komentuje Janusz Śniadek, szef NSZZ „Solidarność”. – Związkowcy podkreślają, że mówią o doli i krzywdzie ludzkiej, a nie o finansach, co oznacza, że w ogóle nie biorą pod uwagę kondycji przedsiębiorstw, czyli pracodawców, którzy ponoszą koszty tych świadczeń – wyjaśnia stanowisko pracodawców Jeremi Mordasewicz z Lewiatana.
Ministerstwo Pracy szacuje, że emerytury pomostowe odciążą budżet państwa, z którego dziś są wypłacane świadczenia. Mniejsza liczba uprawnionych spowoduje, że w 2009 roku nowi młodzi emeryci kosztować będą państwo 20 – 30 mln zł. Docelowo zaś z kasy państwa na ten cel ma iść 600 – 700 mln zł rocznie. W sumie wcześniejsze emerytury mają kosztować około 1 mld zł, pozostała część środków pochodzić będzie jednak ze składek, jakie płacić będą pracodawcy. To oni przygotują listę stanowisk, które będą się kwalifikowały do nabycia uprawnień do wcześniejszej emerytury. Na każdego pracownika zatrudnionego na tym stanowisku płacić będą ekstraskładkę w wysokości 3 proc. wynagrodzenia.