W skład powstałej 11 lat temu G20 wchodzą kraje BRIC (Brazylia, Rosja, Chiny, Indie), kraje arabskie, ale również USA, Kanada, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy oraz UE reprezentowana przez kraj, który jej przewodniczy.
Kraje bogate, z wyjątkiem Kanady, nie wzięły udziału w konferencji w Sao Paulo. Chińczycy znaleźli jednak sposób, by odwrócić od tego uwagę. Równocześnie w Sao Paulo i Pekinie ogłosili wprowadzenie megapakietu stymulującego gospodarkę o wartości 586 mld dol. Pieniądze mają być wydane na infrastrukturę i programy socjalne do końca 2010 r. – To pozwoli nam poluźnić politykę pieniężną, co w praktyce oznacza więcej pieniędzy na rynku i łatwiejsze warunki kredytowania – tłumaczył prezes chińskiego banku centralnego Zhou Xiaochuan. Jego zdaniem skutki pakietu Chińczycy odczują w sklepach – towary stanieją, bo łatwiej dostępne będą bankowe kredyty.
Rynki finansowe entuzjastycznie zareagowały na informacje z Brazylii i Chin. Wczoraj indeks giełdowy Kraju Środka wzrósł o 7 proc., japoński o 6 proc., a europejski o 3 proc. Cena ropy wzrosła o 2 dol., do 63 dol. za baryłkę. Dziś euforia jednak opadła. Na nastroje inwestorów zaczęły działać mniej optymistyczne informacje o kolejnych kłopotach firm w Europie i USA – m.in. o cięciach w DHL, Vodafone, Starbucksie i światowej motoryzacji.
Analitycy są przekonani, że chiński pakiet finansowy o takiej wartości będzie miał znaczenie dla całej gospodarki światowej. Dyrektor generalny MFW Dominique Strauss Kahn ocenił go jako pozytywny. Z chińskich zapowiedzi widać jednak, że ma on być korzystny przede wszystkim dla samych Chińczyków.
Równie duże znaczenie dla światowej gospodarki może mieć pakiet propozycji, z jakimi G20 chce pojechać na zaplanowany na najbliższy weekend szczyt finansowy w Waszyngtonie. Brazylia, Chiny, Indie i Rosja wyraźnie mają już dosyć nieustannego pouczania ich co do kierunku polityki gospodarczej.