To dane na koniec maja. – Pokazują rekordowe poziomy zarówno pod względem wartości wyrażonych w miliardach złotych, jak i procentowego udziału – mówi Piotr Bujak, główny ekonomista Nordea Banku.
Rok temu zadłużenie zagraniczne wynosiło 341,7 mld zł, czyli 46 proc. całości. W kryzysowym 2008 r., gdy kapitał raczej uciekał z Polski, niż napływał, było to ok. 34 proc. (170 – 180 mld zł).
Na obecne 414 mld zł składa się: 52,2 mld zł zagranicznych kredytów (których wartość w maju wzrosła głównie przez osłabienie się złotego), 194,1 mld zł obligacji wyemitowanych w walutach obcych i 167,7 mld zł krajowych papierów kupowanych przez zagraniczne banki czy fundusze inwestycyjne.
– W tej ostatniej kategorii także odnotowaliśmy historycznie wysokie poziomy – zauważa Maciej Reluga, główny ekonomista BZ WBK. – A to świadczy o bardzo wysokim zainteresowaniu polskimi papierami skarbowymi – dodaje.
Skąd się to bierze? – Polska stała się ciekawą alternatywną wobec sytuacji w innych krajach – mówi Reluga. Państwa na południu Europy są mało wiarygodne, państwa na północy oferują bardzo niskie rentowności. – Do tego inwestorzy mają dużo kapitału do ulokowania na skutek luzowania polityki przez banki centralne, czyli m.in. dodruk pieniędzy. W tym kontekście globalnym Polska staje się atrakcyjna – oferujemy dobrą stopę zwrotu przy akceptowalnym ryzyku – wyjaśnia Bujak. Zagranicznych inwestorów przekonuje więc wciąż rosnąca gospodarka, w miarę stabilne finanse i dokonująca się konsolidacja fiskalna, itp.