Turystyczna mekka pokryta teflonem

Opozycja przerwała protesty, a hotele znów walczą o cudzoziemców.

Publikacja: 22.03.2014 07:54

...podczas gdy miasta turystyczne, jak Ajutthaja, chcą atrakcjami (np. Dniem Slonia) przyciągać tury

...podczas gdy miasta turystyczne, jak Ajutthaja, chcą atrakcjami (np. Dniem Slonia) przyciągać turystów

Foto: AFP

W Bangkoku trwa wielkie sprzątanie. Po czterech miesiącach protestów opozycja zniechęcona brakiem efektów zakończyła uliczne protesty. Demonstranci wierzyli, że skoro w swoich hasłach mają walkę z korupcją, armia stanie po ich stronie. Tyle że wojsko zostało w koszarach, mimo opozycyjnych apeli o pomoc w obaleniu rządu premier Yingluck Shrinawatry. Wojskowi ograniczyli się do ostrzeżenia: – Nie chcemy, żeby jakakolwiek protestująca grupa posunęła się zbyt daleko, jak to się już zdarzało w przeszłości. Może i niektórzy przedstawiciele rządu popełnili błędy, ale musimy zrobić wszystko, żeby zrozumieć racje obydwóch stron – powiedział Winthai Suvaree, rzecznik tajlandzkiej armii. Ale pod koniec protestów wojsko zbliżyło się do stolicy. Jak tłumaczyli oficerowie, powodem przegrupowania była parada na ulicach Bangkoku. I to skutecznie ostudziło nastroje opozycji.

Protesty zawieszone, zmiana taktyki

Po protestach, które jak na Tajlandię były wyjątkowo krwawe – co najmniej cztery osoby poniosły śmierć, a kilkadziesiąt było rannych – został bałagan i to nie tylko na ulicach. Ucierpiała gospodarka, choć do tej pory nie wiadomo, w jakim stopniu. Wiarygodne szacunki pojawią się dopiero za kilka miesięcy. Tajlandia jest dla wielu firm, zwłaszcza japońskich, potężnym zapleczem produkcyjnym, ale i znaczącym rynkiem zbytu.

Na razie opozycja wróciła do domów. Jej przywódcy twierdzą, że teraz nastąpi przegrupowanie i zmiana taktyki. Jeszcze nie wiadomo, na jaką. Raczej nie będzie to ponowna blokada stolicy.

Uliczne protesty nie tylko odstraszają turystów i irytują armię, ale coraz trudniej je organizować. Z prostego powodu – powoli kończy się sezon najlepszej pogody. Jest już bardzo gorąco i gwałtownie wzrasta wilgotność powietrza. W takich warunkach protestuje się o wiele gorzej niż wówczas, kiedy jest sucho, a temperatura waha się między 20 a 30 stopniami Celsjusza. Wtedy spokojnie można spędzić noc nawet na ulicy, żeby od rana wziąć udział w blokowaniu dostępu do któregoś z urzędów.

O co chodzi demonstrantom? Hasła są najróżniejsze, ale przeważają te nawołujące do odsunięcia obecnej ekipy od władzy. A co dalej? Nie bardzo wiadomo.

Bo Tajlandia to kraj paradoksów. Najbogatszy przedsiębiorca, były premier Thaksin Sinawatra, który teraz przebywa na politycznej emigracji, jest uznawany za największego sprzymierzeńca biedaków. Uwikłany w skandale finansowe przywódca opozycji pociągnął tłumy pod hasłami walki z korupcją. A protestujący na ulicach robili wszystko, żeby zablokować wybory, bo w ten sposób chcieli „uratować demokrację".

Gospodarka wyhamowała

Przez całe lata Tajlandia była nazywana teflonowym krajem. Bo cokolwiek by się działo na świecie, gospodarka wychodziła z kłopotów obronną ręką. Nawet z kryzysu finansowego, który mocno dotknął Azji pod koniec lat 90., podniosła się najszybciej.

Trwające prawie cztery miesiące uliczne protesty wyhamowały gospodarkę. Tegoroczny wzrost PKB jest szacowany na 0,6 proc. Przy spowolnieniu w Chinach może być jeszcze mniej.

Podczas protestów ekonomiści ostrzegali przedsiębiorców, żeby byli przygotowani na najgorsze. Rajiv Biswas, główny analityk firmy konsultingowej IHS, nie wykluczał, że będą oni zmuszeni do zamknięcia fabryk i zorganizowania opieki dla pracowników. Sugerował, że rozsądne byłoby poszukanie alternatywnego miejsca do produkcji gdzieś poza Tajlandią. A przynajmniej zabezpieczenia dostaw komponentów, gdyby się okazało, że na tajskich dostawców nie można już liczyć.

Ale do niczego takiego nie doszło. Bo resztki teflonu jednak zostały. Mimo że kraj balansuje na granicy recesji, agencje ratingowe nie spieszą się z obniżeniem oceny wiarygodności kredytowej. Moody's w lutowym szczycie protestów napisał, że gospodarka wyraźnie zwolniła, ale przy ograniczeniu protestów tylko do Bangkoku nie ma ryzyka utrudnień z obsługą zadłużenia. Rating pozostał na poziomie Baa1.

Indeks giełdowy jest dzisiaj o 3 proc. niższy niż na początku roku, ale szybko odrabia straty, bo akcje tajlandzkich firm, zwłaszcza banków i firm deweloperskich, zrobiły się bardzo tanie. Staniał baht, ale tylko do nieco ponad 32 za dolara. „Rynek już wycenił ryzyko polityczne i spowolnienie w gospodarce. Gorzej być nie powinno" – pisał w analizie Dan Fineman, analityk Credit Suisse.

Chińczycy nie dojechali

Wiadomo jednak, że ucierpiała turystyka, która ma blisko 10-procentowy wkład do PKB. Wystraszyli się Chińczycy, dla których Tajlandia jest najpopularniejszym miejscem wypoczynku. Tanio, blisko i luksusowo. Jednak na początku roku chińskie władze ostrzegły, że Kraj Tysiąca Uśmiechów, jak nazywana jest Tajlandia, nie jest tak przyjazny. W efekcie na obchody chińskiego Nowego Roku przyjechało tylko 20 tysięcy turystów z Kraju Środka w porównaniu ze 100 tysiącami przed rokiem. Mimo że tajskie władze dwoiły się i troiły, przekonując, że jest bezpiecznie. Bo tak jest na wyspach: Phukecie, Samui, Ko Tao czy Ko Changu.

Ale wakacje w Tajlandii bez odwiedzenia Bangkoku są niepełne. A zwiedzanie miasta oblężonego przez demonstrantów to także średnia przyjemność. – Zamieszki spowodowały 40-procentowy spadek w turystyce – przyznał Piyman Tejapaibul, prezes Tajskiej Rady Turystyki.

Nadszarpnięty wizerunek

Wizerunek miejsca przyjaznego turystom został nadszarpnięty także za sprawą zaginionego przed dwoma tygodniami malezyjskiego samolotu z 239 osobami na pokładzie. Dwaj pasażerowie lotu MH 370 posługiwali się paszportami skradzionymi w Tajlandii. Kradzieże dokumentów zagranicznym turystom to w Kraju Tysiąca Uśmiechów bardzo częsty proceder. Widać to doskonale po tłumach zatroskanych farangów (cudzoziemców), którzy starają się zdobyć tymczasowy dokument umożliwiający im opuszczenie kraju. To żmudny proces, bo tajlandzką biurokrację można porównać chyba tylko z indyjską „ulepszoną" po Brytyjczykach.

Czy oficjalne ujawnienie takich turystycznych dolegliwości oraz opieszałości tajlandzkiej armii w udzielaniu informacji dotyczących zaginionego samolotu nie zepsuje wizerunku Tajlandii jako kraju przyjaznego turystom? Zapewne nie, chociaż fakt, że mogło dojść do takiej tragedii w Azji Południowo-Wschodniej, znów pewnie zdrapie trochę teflonu z dotychczasowego wizerunku.

Tajlandia jest krajem bardzo popularnym wśród polskich turystów. Dość zamożnych, bo za wycieczkę trzeba zapłacić około 6 tysięcy złotych. Tej zimy łatwiej było się tam dostać, bo polskie biura podróży wyczarterowały loty od LOT. A polskiego turysty zamieszki nie są w stanie wystraszyć.

Te wakacje zresztą wcale nie muszą być takie drogie. W tej chwili roi się od promocji biletów lotniczych i powrotny bilet z Warszawy do Bangkoku kosztuje niewiele ponad 1800 złotych. Hotelarze, finansowo doświadczeni przez zamieszki, oferują wyjątkowe zniżki sięgające nawet 40 procent. Tyle że zbliża się już czas monsunu i trzeba bardzo uważnie śledzić, w które wybrzeże uderzy huraganowa fala...

W Bangkoku trwa wielkie sprzątanie. Po czterech miesiącach protestów opozycja zniechęcona brakiem efektów zakończyła uliczne protesty. Demonstranci wierzyli, że skoro w swoich hasłach mają walkę z korupcją, armia stanie po ich stronie. Tyle że wojsko zostało w koszarach, mimo opozycyjnych apeli o pomoc w obaleniu rządu premier Yingluck Shrinawatry. Wojskowi ograniczyli się do ostrzeżenia: – Nie chcemy, żeby jakakolwiek protestująca grupa posunęła się zbyt daleko, jak to się już zdarzało w przeszłości. Może i niektórzy przedstawiciele rządu popełnili błędy, ale musimy zrobić wszystko, żeby zrozumieć racje obydwóch stron – powiedział Winthai Suvaree, rzecznik tajlandzkiej armii. Ale pod koniec protestów wojsko zbliżyło się do stolicy. Jak tłumaczyli oficerowie, powodem przegrupowania była parada na ulicach Bangkoku. I to skutecznie ostudziło nastroje opozycji.

Pozostało 87% artykułu
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Finanse
Świat więcej ryzykuje i zadłuża się. Rosną koszty obsługi długu