Reklama

Pretensjonalny film udający wielkie i ambitne dzieło

Znany reżyser, znakomici aktorzy, a jednak „Kobiety mojego życia" to propozycja pseudoartystyczna i ciężkostrawna.

Aktualizacja: 14.01.2018 17:09 Publikacja: 14.01.2018 16:50

Foto: kino świat

Arnaud Desplechin – renomowany, zbliżający się do sześćdziesiątki reżyser. Autor m.in. „La vie des morts", „Esther Kahn", „Królów i królowej", „Świątecznych opowieści", „Trzech wspomnień z mojej młodości". Stały bywalec w konkursach canneńskich. Trójka znakomitych aktorów. Marion Cotillard – laureatka Oscara za fenomenalną rolę Edith Piaf. Muza Larsa von Triera, charyzmatyczna Charlotte Gainsbourg. Wreszcie Mathieu Amalric, zresztą odkrycie Desplechina, który dał mu pierwszą ważną rolę w filmie „O co chodzi w seksie".

A jednak nie da się uratować filmu, jeśli zawodzi scenariusz i opowieść staje się pretensjonalnym, pseudoartystycznym obrazkiem udającym fałszywą głębię. „Kobiety mojego życia" to porażka. Tym dotkliwsza, że udająca wielkie dzieło.

Bohaterem filmu Desplechina jest reżyser realizujący właśnie szpiegowski film o zniknięciu agenta Iwana. Jego życie wywraca się do góry nogami, gdy zjawia się w nim żona, która zniknęła dwadzieścia lat wcześniej. Odeszła nie wiadomo dokąd, po siedmiu latach bezskutecznych poszukiwań została uznana za zmarłą, ale nigdy z życia Ismaela do końca nie zniknęła. Została jako wspomnienie wielkiej miłości.

I oto ta kobieta marzenie nagle wraca. Przychodzi znikąd, gdy Ismael pracuje w domu nad morzem, a jego nowa partnerka opala się na plaży. I zostaje. Opowiada swoją historię, chce odzyskać męża. Przypomina zjawę, choć w scenie seksu jest całkiem realistyczna. Desplechin twierdzi, że zawarł „Kobietach..." podwójny portret:

– Iwana, dyplomaty, który podróżuje przez świat, nie rozumiejąc go. I Ismaela, reżysera, który podróżuje przez życie, też go nie rozumiejąc – mówi.

Reklama
Reklama

Desplechin sięga po stare motywy swoich filmów i po rozmaite kody kultury. Odwołuje się do malarstwa Pollocka, teść Ismaela nosi nazwisko Bloom jak bohater „Ulissesa". Podobno pojawiają się tu również wątki autobiograficzne, a Francuzi w postaci zdesperowanego producenta widzą współpracownika Desplechina – Pascala Caucheteux. Kręcony przez Ismaela film o agencie też nawiązuje do zainteresowań Desplechina.

„Kobiety mojego życia" to film w filmie, a nawet kilka filmów w filmie. W efekcie ambicje, by opowiedzieć o duchach przeszłości, które wracają, rozmywają się w niestrawnej filozofii i pseudointelektualnych rozmowach.

„Gdyby porównać ten obraz do posiłku, byłby to kawał twardego, niesmacznego mięsa, owiniętego w stary bekon, usmażonego na margarynie i przykrytego bezlaktozowym żółtym serem" – napisał o najnowszym obrazie Desplechina recenzent „Variety". Trzeba przyznać, że to mocny cios. Ale może czasem ktoś powinien krzyknąć: „Król jest nagi!" i ściągnąć na ziemię twórców, którzy gubią z pola widzenia widzów.

Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama