Nigdy cię tu nie było, reż. Lynne Ramsay
Wyd.Gutek Film
Lynne Ramsay wciąż ucieka. Od brytyjskiego realizmu, który ją stworzył, od schematów, od powtarzania siebie samej. W „Nigdy cię tu nie było” łączy obserwację rzeczywistości z thrillerem i kinem artystycznym. Efekt jest ciekawy i nieszablonowy. Część krytyków pisze o chaosie, inni porównując ten film do „Taksówkarza” Martina Scorsesego.
Bohater „Nigdy...” jest płatnym mordercą. To facet, który jednym uderzeniem młotka pozbawia swoje ofiary życia, a potem wraca do starej, lekko już zdziecinniałej matki i czule się nią opiekuje. Jednego dnia dostaje zlecenie: ma odnaleźć czternastoletnią córkę znanego polityka, która trafiła do burdelu dla pedofili. Ramsay pokazuje jego walkę o odzyskanie małej blondyneczki o smutnych oczach, coraz bardziej apatycznej po wszystkim, co przeżyła.
Ale dla Ramsay sensacyjny wątek to za mało. Ona szuka głębiej. W „Nigdy cię tu nie było” opowiada o źle świata. Jej bohater nie urodził się zabójcą. Od pierwszych minut filmu reżyserka wprowadza krótkie flesze. To taśmy pamięci – obrazy traum z przeszłości. Przemoc domowa i mały chłopiec bezradny, z przerażonymi oczami. Umierająca na pustyni kobieta. Jej stopy wstrząsane ostatnimi drgawkami. To Irak? Wojna w Zatoce i operacja „Pustynna burza”? Reminiscencje z pracy w FBI. Zło kumuluje się w człowieku, znieczula. Ale uśpione sumienie może zostać obudzone przez zranione spojrzenie skrzywdzonego dziecka.
Na ekranie panuje chaos stylistyczny, niektóre sceny są szybkie i gwałtowne, inne przedłużają się w nieskończoność, nieznośnie. Ale „Nigdy cię tu nie było” przełamuje reguły filmu kryminalnego. Wciąga. Niepokoi. Ciekawy film.