W sierpniu 2000 roku, podczas letnich manewrów Floty Północnej, po wybuchu, olbrzymi rosyjski okręt podwodny „Kursk” osiadł na dnie Morza Barentsa. Ze 118-osobowej załogi prawdopodobnie katastrofę przeżyło 23 marynarzy. Jeden z oficerów zostawił list z ich nazwiskami. Zamknięci w ocalałym przedziale okrętu czekali na pomoc. Bezskutecznie. Urządzenia na statku ratowniczym „Michaił Rudnicki” uległy awarii, a gdy Brytyjczycy, Norwegowie i Amerykanie oferowali pomoc - Rosjanie odmawiali. Nie chcieli przyznać się do własnej słabości? Bali się, że obce armie odkryją we wraku testowane torpedy? Gdy po kilku dniach zgodzili się, było już za późno, by ktokolwiek z załogi okrętu przeżył.
Duńczyk Thomas Vinterberg próbuje w „Kursku” odtworzyć tamte dni. Nie szuka odpowiedzi na pytania o przyczyny katastrofy. Pokazuje dramat ludzi, którzy uwięzieni we wraku wierzą, że władze i koledzy zrobią wszystko, by ich wydobyć. Próbują trwać, choć z każdą godziną, razem z kończącym się tlenem i przesączającą się do kabiny wodą coraz bardziej tracą nadzieję.
Vinterberg portretuje też Rosję. Dowódców utrzymujących gorącą linię z Kremlem, rodziny marynarzy. Żony, którym nie zapewnia się nawet prawdziwych informacji, coraz bardziej świadome tego, co się dzieje. Dramat dzieci.
Część krytyków zarzuca „Kurskowi” schematyczność. Nieprawda. Vinterberg zrobił film skromny, dyskretnie zagrali Matthias Schoenaerts, Lea Seydoux, Colin Firth. Jest tu zarówno polityczne tło wydarzeń, jak i dramat ludzi. Tych na lądzie i tych w morskiej otchłani. Tak samo zlekceważonych i oszukanych przez totalitarny system, nie liczący się z życiem człowieka.