[b]Lee Daniels mówił, że nie mógł pani zapewnić warunków, jakie zwykle gwarantują pani kontrakty. A pani bez skargi się na to godziła. [/b]
Do ludzi, którzy osiągnęli jakiś sukces w show-biznesie, stosuje się dziwne kalki. Jestem ciężko pracującym człowiekiem. Moje płyty nie spadają mi z nieba. To wynik potwornej harówki. A luksus też, jak jest, to jest. A jak go nie ma, to co? Gdybym w skromnej, niezależnej produkcji zaczęła stroić fochy, rozbiłabym pracę innych. Zresztą moja przyczepa na planie była znacznie wygodniejsza i bardziej elegancka niż mieszkanie, w którym wyrosłam. Nie wystąpiłam w "Hej, skarbie" po to, żeby zakosztować pozycji hollywoodzkiej gwiazdy, ale dlatego, że w scenariuszu dostrzegłam dramat, o którym warto opowiedzieć światu. Zwłaszcza że nie jest wyssany z palca, wymyślony za biurkiem. Wiem, jak często takie tragedie zdarzają się naprawdę. Nie tylko w Harlemie.
[b]Czy doświadczenie aktorskie jest dla pani ważne? Co pani dała ta rola? [/b]
Szansę przyjrzenia się innej części mnie samej. Okazało się to ważne. Album, nad którym potem pracowałam, jest bardzo szczery. To ja. Taka właśnie jestem. Myślę, że udział w "Hej, skarbie" pomógł mi się otworzyć.
[b]Czy teraz będziemy panią widywać na ekranie częściej? [/b]
Nie chcę tracić kontaktu z kinem. Ale nie interesuje mnie udział w jakimkolwiek hicie, gdzie wykorzystywano by moje nazwisko do reklamy filmu, a ja na ekranie miałabym tylko pięknie wyglądać i szczerzyć zęby. To byłby krok do tyłu. Nie jestem aktorką, nie muszę grać nieustannie. Na co dzień piszę piosenki, śpiewam, produkuję swoje płyty. I bardzo lubię to robić. Mam też udane życie prywatne, bo dwa lata temu podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu i znów wyszłam za mąż. Na następną rolę filmową mogę więc czekać nawet bardzo długo, ale chcę, by była równie ważna jak w "Hej, skarbie".