Druga połowa XIX wieku. Gdzieś na pustyni w Nowym Meksyku budzi się kowboj Jake (Craig). Nie pamięta, co się z nim działo, jakby był człowiekiem bez przeszłości. Wkrótce trafia do pobliskiego miasteczka o nazwie Absolution. Nie jest tu mile widziany, zwłaszcza przez trzymającego mieszkańców żelazną rękę pułkownika Dolarhyde'a (Ford).
Tak mógłby przebiegać western z udziałem Clinta Eastwooda, który wielokrotnie grał postaci podobne do Jake'a, samotnych, budzących nieufność przybyszów znikąd. O tym, że film Jona Favreau (reżysera dwóch części „Iron Mana") nie jest jednak klasyczną opowieścią o Dzikim Zachodzie, świadczy początkowo zagadkowa bransoleta na nadgarstku Jake'a. Później robi się jeszcze bardziej osobliwie, bo miasteczko atakują statki kosmiczne, a porywające mieszkańców ufoludki przypominają podobno monstra z cyklu „Obcy".
Jake okaże się jedyną osobą zdolną do walki z najeźdźcami i razem z Dolarhydem, Indianami i pewną piękną kobietą (Wilde) stawi czoła gwiezdnym bestiom. Tyle można wyczytać ze streszczenia. Dystrybutor nie zorganizował pokazu prasowego, więc na wyprawę do kina trzeba się zdecydować na własną odpowiedzialność.