Wenecja 2011 – filmy przesiąknięte przemocą

Wenecja 2011. Wielkie dramaty świata przez pryzmat małych dramatów ludzi

Publikacja: 09.09.2011 20:00

Michael Fassbender we „Wstydzie” Steve’a McQueena

Michael Fassbender we „Wstydzie” Steve’a McQueena

Foto: Festiwal w Wenecji

Barbara Hollender z Wenecji

Na współczesnym kinie wyraźnie zaznaczył się kryzys finansowy ostatnich lat. W programie festiwalu niewiele było produkcji zrealizowanych z rozmachem.

Zobacz galerię zdjęć

Najciekawsi reżyserzy opowiadają dziś o presji, jaką na człowieka wywiera społeczeństwo. W faworyzowanym przez dziennikarzy i publiczność "Wstydzie" Steve McQueen, artysta wizualny, a dziś już guru kina niezależnego, przygląda się trzydziestokilkuletniemu nowojorczykowi.

Samotni  w szklanych domach

Jego Brandon jest wzorem młodego yuppie – ma świetną pracę, luksusowe mieszkanie w wieżowcu z przeszklonymi ścianami, kochanki na zawołanie. Ale jest emocjonalnie pusty.

Zachodnia ideologia wpoiła mu kult wolności, więc panicznie boi się wszystkiego, co mogłoby mu ją odebrać. Odcina się od przeszłości, nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za innego człowieka. Co więcej, nie jest w stanie tego zrobić.

Fałsz, w jakim żyje Brandon, niewiele różni się od sztuczności, jaką otoczeni są bohaterowie "Rzezi" Romana Polańskiego. Oni też dopasowali się do wymogów zachodniego społeczeństwa. Są starsi o pokolenie, więc cenią już wartości mieszczańskie. Ale kiedy maski opadają, do głosu dochodzą instynkty, niespełnienia, kompleksy. Kurtuazyjna rozmowa może przerodzić się w histeryczny dramat, pełen agresji i hipokryzji. Po kilku szklaneczkach z ludzi wychodzą demony, na co dzień tłumione.

A żałosny grubas z "Czarnego konia" Todda Solondza? Wyrósł na reklamach, które kazały mu zbierać supernowoczesne zabawki. Dziś, jako trzydziestolatek, stale jest dużym dzieckiem. Stworzyła go amerykańska popkultura, ale teraz ona właśnie go odrzuca. Bo przespał moment, w którym powinien się zamienić w młodego yuppie, w Brandona ze "Wstydu".

Bez litości obnażają miałkość elit inni twórcy – Grek Yorgos Lanthimos w "Alpach" czy Philippe Garrell w "Płomiennym lecie" pokazują ludzi nieciekawych, zagubionych, nieumiejących znaleźć sensu życia.

Wszystkich ich łączy samotność. Patologiczna wręcz niemożność nawiązania prawdziwego, głębokiego kontaktu z drugim człowiekiem. Nawet z tym, który jest tuż obok.

Była też w Wenecji fala filmów o przemocy. Przejmujących, bo ukazujących gwałt nie na wojnie czy wśród gangsterów, lecz wśród zwyczajnych ludzi.

Przesiąknięci przemocą

Teksas widziany oczami Ami Canaana Manna w "Texas Killing Fields" to szare, odrażające miejsce, gdzie wszystko jest brudne, a życie nie ma wartości. W zrobionym z przymrużeniem oka "Killerze Joe" Williama Friedkina w tym samym Teksasie, stanie najbardziej zwyczajnym w Ameryce, syn płaci mordercy za zabicie matki i sprzedaje dwunastoletnią siostrę.

Amoralność idzie z góry. W "Idach marcowych" George'a Clooneya nikt wprawdzie w czasie kampanii prezydenckiej nie zleca morderstw, ale tam ludzie umierają za życia, spychani w otchłań przez zdradę, kłamstwo, nielojalność, bezpardonową walkę.

Także Azja przestała kusić spokojem buddyzmu, kulturą gejsz i elegancją międzyludzkich relacji. Codzienność pokazana w filmach japońskich czy chińskich ocieka krwią i gwałtem. W "Himizu" Sono Siona chłopak morduje ojca pijaka, który stale mu powtarzał, że nigdy go nie chciał. W "Ludziach z gór, ludziach morza" Caia Shangjuna wędrówka bohatera w poszukiwaniu mordercy brata odsłania nędzę i amoralność chińskiej prowincji.

Jesteśmy tak przesiąknięci przemocą, że wdziera się ona nawet we współczesne adaptacje klasyki. Andrea Arnold zamieniła melodramatyczne "Wichrowe wzgórza" w brutalną opowieść o obsesji, egoizmie, sadomasochizmie, dominacji i zemście. Aleksander Sokurow, przenosząc na ekran "Fausta", pokazał zło zdegradowane, niemające w sobie wielkości, i ludzi przygniecionych codzienną małością. Z większości weneckich obrazów bił pesymizm. XXI wiek przyniósł zbyt wiele tragedii i rozczarowań. Takiej fali mrocznych filmów dawno nie było na żadnym wielkim festiwalu.

W sobotę jury rozda weneckie Lwy. Na giełdzie dziennikarskiej faworytami są "Wstyd" Steve'a McQueena i "Rzeź" Polańskiego, tuż za nimi plasują się "Idy marcowe" Clooneya i "Faust" Sokurowa. Ale przewodniczący gremium oceniającego Darren Aronofsky jest nieprzewidywalny. A może jurorzy dostrzegą też "Proste życie" Ann Hui – film o pięknej relacji między starą, umierającą służącą i mężczyzną, którego wychowała? W końcu po weneckich obrazach aż trudno było wyjść z kina na zalane słońcem Lido, a wszyscy potrzebujemy nadziei.

Barbara Hollender z Wenecji

Na współczesnym kinie wyraźnie zaznaczył się kryzys finansowy ostatnich lat. W programie festiwalu niewiele było produkcji zrealizowanych z rozmachem.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
Hermanis piętnuje źródło rosyjskiego faszyzmu u Dostojewskiego. Pisarz jako kibol
Film
Polskie dokumentalistki triumfują na Krakowskim Festiwalu Filmowym
Film
Nie żyje Loretta Swit, major "Gorące Wargi" z serialu "M*A*S*H"
Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta