Dotąd nasi filmowcy byli zapatrzeni w Hollywood. Kiedy furorę robiło "Pulp Fiction" Quentina Tarantino, nad Wisłą pojawiły się opowieści z wywołującymi rechot gangsterami w rolach głównych. Gdy za oceanem nastał czas "Seksu w wielkim mieście", naszą odpowiedzią były rzucające mięsem "Lejdis". Sukces "Kac Vegas" też zapewne wywoła falę podróbek. Do kin już wszedł żałosny "Wyjazd integracyjny", a w kolejce czeka "Kac Wawa".
Nikt jednak nie sięgał jeszcze po wzorce z Wielkiej Brytanii, choć to wyspiarze w ostatnich kilkunastu latach okazali się mistrzami komedii miłosnych. "Listy do M." wyraźnie odwołują się do brytyjskiego hitu "To właśnie miłość" Richarda Curtisa z 2003 roku. Na szczęście nie kopiują bezmyślnie oryginału, ale zgrabnie do niego nawiązują.
"To właśnie miłość" pod postacią jednego filmu przemycało kilka typowych dla komedii romantycznej historii, które wzajemnie się splatały. Towarzyszyła im ciepła przedświąteczna atmosfera.
"Listy do M." korzystają z tej samej formuły. Obserwujemy losy pięciu kobiet i mężczyzn w dzień Wigilii. Jest wśród nich owdowiały prezenter radiowy Mikołaj (Maciej Stuhr), niemogący spędzić wieczoru z synkiem ze względu na dyżur w redakcji. Wpada mu w oko Doris, urocza dziewczyna (Roma Gąsiorowska), która niestety, nie wierzy w miłość. Tymczasem Melchior (Tomasz Karolak), kolega Doris z pracy – występujący jako Święty Mikołaj w centrach handlowych – romansuje z mężatką (Agnieszka Dygant). Jej mąż Szczepan (Piotr Adamczyk) był dotychczas lekceważony przez żonę i córkę, ale właśnie w Wigilię postanawia udowodnić rodzinie, że jest coś wart.