Pierwszy raz zrobił pan film na podstawie cudzej książki. Pierwszy raz miał pan do dyspozycji 80 mln dolarów. I jeszcze namówił pan Gretę Gerwig, żeby wróciła przed kamerę po sześciu latach przerwy.
Wszystko kiedyś robi się pierwszy raz. Sam sobie rzuciłem wyzwanie w czasie pandemii. Były lockdowny, we Francji dość ostre, nie wychodziliśmy niemal z domu. Coś trzeba było robić. Postanowiłem sprawdzić, czy proza Dona DeLillo da się przenieść na ekran. I jakoś poszło.
No właśnie: „Biały szum” uchodził za książkę kompletnie afilmową. Z jej ekranizacji wycofało się wcześniej kilku reżyserów, m.in. Barry Sonnenberg czy James Brooks.
Czytaj więcej
Greta Gerwig to jedna z najbardziej fascynujących postaci nowojorskiego środowiska filmowego i aktorka kina portretującego pokolenie żyjące na luzie, bez zobowiązań, które nie marzy o stabilizacji.
A ja, czytając ją w czasie pandemii w Nowym Jorku, czułem się dokładnie jak bohaterowie tej opowieści, przeżywający swój „koniec świata” w latach 80. I zrozumiałem, że mogę ich historię zatopić we współczesności, pokazując jednocześnie na ekranie wiele obrazów, których autor nie mógł zawrzeć na papierze. Chciałem stworzyć film tak szalony, jak dzisiejszy świat. Być blisko rzeczywistości, a jednak unosić się trochę ponad ziemią. Połączyć opowieść o rodzinie z science fiction o pladze nawiedzającej świat. Aktualne, prawda?