Ten skromny film, któremu jury ostatniego festiwalu gdyńskiego przyznało nagrodę za najlepszy debiut, wzbudza ogromne kontrowersje. Jednych zachwyca i głęboko porusza, inni uznają go za nadużycie i obraz amoralny. Bo „Plac zabaw” jest opowieścią o zbrodni popełnionej przez dzieci. Bez motywów. Dla mnie to jeden z najważniejszych filmów, jakie powstały ostatnio w polskiej kinematografii.
— Trafiłem na informację o takiej zbrodni, która zdarzyła się w Anglii, w połowie lat 90. — mówi mi reżyser Bartosz M. Kowalski. — Przeraziłem się. Zacząłem zgłębiać temat zaburzeń zachowań młodych ludzi. Sięgnąłem do literatury, rozmawiałem z biegłymi sądowymi. Okazało się, że przypadków dziecięcej agresji jest bardzo dużo. Tuż obok nas. Dziś coraz częściej dochodzi do różnych aktów przemocy dzieci w stosunku do dorosłych, do rówieśników, do zwierząt. Większość z nich nie ma wytłumaczenia.
Zrealizowany najprostszymi środkami, filmowany bez sztucznego światła „Plac zabaw” tchnie prawdą. Mówi więcej o współczesnym świecie niż niejedna analiza socjologiczna. Wybija widza z poczucia samozadowolenia.
32-letni reżyser w niemal paradokumentalny sposób przedstawia widzom bohaterów. Dzieciaki z różnych domów i z różnych środowisk.
Gabrysia pochodzi z zamożnej rodziny, matka zawiezie ją do szkoły dobrym samochodem. Ale kamera podpatrzy, jak dziewczynka – trochę za gruba i bez wdzięku – rano w łazience maluje usta, a potem szybko zmazuje szminkę zawstydzona spojrzeniem ojca.