Tajemnica napadu na bank

"Angielska robota" od jutra na ekranach. Reżyser Roger Donaldson jest gościem festiwalu Era Nowe Horyzonty

Aktualizacja: 24.07.2008 23:11 Publikacja: 24.07.2008 22:47

Roger Donaldson

Roger Donaldson

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Rz: Śledztwo w sprawie napadu nigdy nie doprowadziło do wyjaśnienia tej sprawy. Jak więc w "Angielskiej robocie" próbował pan zbliżyć się do prawdy o okolicznościach tego wielkiego rabunku?

Roger Donaldson:

Przede wszystkim starałem się zrobić film pokazujący Londyn z lat 70. ubiegłego stulecia, który niewiele zresztą się różni pod względem struktury i stosunków społecznych od dzisiej- szego. Chciałem pokazać, że klasa wyższa ma tyle samo do ukrycia co niższa. Po tym napadzie na bank o zawartość swoich skrytek nie upomniało się ponad 100 osób. Filmowy Michael X, który w sejfie bankowym trzymał zdjęcia kompromitujące rodzinę królewską, jest postacią auten- tyczną. To bojownik o równouprawnienie czarnych, me- dialna gwiazda, zaprzyjaźniona z Lennonem i Claptonem, a jednocześnie alfons znany w przestępczym półświatku, zamieszany nawet w morderstwo. Na jego akta w Scotland Yardzie embargo obowiązuje aż do 2057 roku. Ale w czasie pracy nad filmem dotknąłem wielu tajemnic, jakie otaczają tę sprawę.

W swoich obrazach, nawet najbardziej komercyjnych, pokazywał pan zwyrodnienia różnych państwowych instytucji: Pentagonu, Białego Domu, CIA. Teraz przypina pan łatkę brytyjskiej rodzinie królewskiej.

Fascynują mnie mechanizmy władzy. Świat zawsze był rządzony przez ludzi silnych, bogatych i ustosunkowanych. Ale jednym z naszych podstawowych obowiązków w stosunku do demokracji jest przypominanie zwyczajnym obywatelom, że to oni tę władzę legitymują i mają prawo ją kontrolować. Także artyści powinni pokazywać gry ukryte za fasadami budynków rządowych i patrzeć na ręce tych, którzy podejmują najważniejsze decyzje w państwie. Zwłaszcza że często uwikłani są oni w korupcję i ciemne interesy. Dlatego szukam takich scenariuszy jak np. "Bez wyjścia" czy "Trzynaście dni".

Pana filmy odnoszą sukcesy kasowe, ale jednocześnie nigdy nie schodzą do poziomu głupawych bajek dla milionów. To pańska recepta na kino?

Nie ma takiej recepty. Po prostu ufam własnemu instynktowi. Szukam tematów, które interesują mnie samego. Nie warto robić filmów wyłącznie dla pieniędzy. Im jestem starszy, tym bardziej sobie uświadamiam, że życie jest krótkie i człowiek powinien robić to, co go frapuje, na czym mu naprawdę zależy. Ale trzeba też szanować publiczność. Nie mam powodu przypuszczać, że widz jest głupszy ode mnie.

Pracuje pan z wielkimi gwiazdami, jak Mel Gibson, Anthony Hopkins, Tom Cruise, Pierce Brosnan. Dlaczego pan sięga po sławy?

Po pierwsze ci ludzie zwykle zostają gwiazdami, bo mają talent. Po wtóre ich udział pomaga producentom w zbieraniu pieniędzy, a dystrybutorom w promocji filmu. A po trzecie – to naprawdę wielka przyjemność pracować z kimś tak niezwykłym jak Anthony Hopkins.

Urodził się pan w Australii, potem mieszkał w Nowej Zelan- dii. Dzisiaj czuje się pan już wrośnięty w Amerykę czy ciągle jest pan tam trochę obcy?

Nie jestem obywatelem Australii, Nowej Zelandii czy Ameryki. Jestem obywatelem świata. A co do obcości... Czasem jest tak, że cudzoziemiec, człowiek z zewnątrz potrafi przyjrzeć się jakiemuś krajowi z innej perspektywy i dostrzec rzeczy, na które jego rdzenni mieszkańcy nie zwracają uwagi. Mam wrażenie, że odniosłem sukces w Ameryce także dlatego, że spojrzałem na nią świeżym okiem.

Teraz, od kilku dni patrzy pan tak na Polskę. I co pan widzi?

Poczułem tutaj historię. I jednocześnie entuzjazm ludzi żyjących w kraju, gdzie zmiany następują w ogromnym tempie.

A nowozelandzkie korzenie są jeszcze dla pana ważne?

Bardzo! W Nowej Zelandii mieszka dwoje z moich ośmiorga dzieci. Mam tam winnicę, wielu przyjaciół. Bardzo lubię tam wracać.

Nie tęskni pan za krajem dzieciństwa jako artysta? Nie pytam, ile pan zyskał, przeprowadzając się do Stanów, ale czy zastanawia się pan czasem, ile stracił, wyjeżdżając z Nowej Zelandii?

Przy każdym wyborze człowiek coś zyskuje, a coś traci. W Nowej Zelandii prowadziłem wspaniałe życie wśród przyjaciół, jednak miałem ograniczone możliwości pracy. Utrzymywałem się głów- nie z kręcenia reklamówek, a to mnie nie bawiło. Filmy fabularne musiałem finansować sam. Dlatego w Los Angeles poczułem się szczęśliwy. Amerykański przemysł filmowy jest zresztą globalny, więc nie czułem się w tam uwięziony. Dzisiejszy Hollywood nie przypomina już tego z lat 30. Przyciągając filmowców z całego świata, stał się międzynarodowy. Poza tym kręciłem filmy na Haiti, w Waszyngtonie, Londynie. Może kiedyś wrócę z ekipą do Nowej Zelandii. Wczoraj ktoś mnie namawiał na zrobienie filmu w Polsce. A ja myślę: dlaczego nie? Wspaniałe historie można znaleźć i opowiedzieć wszędzie.

rozmawiała Barbara Hollender

Rz: Śledztwo w sprawie napadu nigdy nie doprowadziło do wyjaśnienia tej sprawy. Jak więc w "Angielskiej robocie" próbował pan zbliżyć się do prawdy o okolicznościach tego wielkiego rabunku?

Roger Donaldson:

Pozostało 96% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Film
Szalony taniec Jerzego Kuleja w życiu, w ringu i na parkiecie
Film
Hołd dla Halyny Hutchins, która zginęła tragicznie na planie filmu „Rust”
Film
„Dom dobry sen zły”. O czym opowie nowy film Wojciecha Smarzowskiego?
Film
Rekomendacje filmowe: Czas Jokera i Diplodoka