Johar rozsławił je na świecie. Jednak sam konsekwentnie stawia na zachodnią stylistykę. Widać to już było w „Nigdy nie mów żegnaj” (2006). Fabuła o kryzysie dwóch małżeństw zamiast w Indiach rozgrywa się w Nowym Jorku. Podobnie jest w „Nazywam się Khan”. Johar nie tylko osadził akcję w Stanach, ale zrezygnował również ze znaku firmowego Bollywood – musicalowych wstawek.
– Główny bohater Rizvan nie mógł po prostu zacząć śpiewać, jak to zazwyczaj bywa w innych bollywoodzkich produkcjach – mówił podczas realizacji filmu. Jak na standardy rozrywkowego kina z Indii „Nazywam się Khan” jest wręcz ascetyczny. Forma całkowicie została podporządkowana przesłaniu. – Rizvan pragnie przekonać Amerykanów do tego, że warto być tolerancyjnym – podkreśla Johar. – Mam nadzieję, że przekona do tego również widzów.
Jak dotąd Karan nakręcił cztery filmy. We wszystkich zagrał Shah Rukh Khan. Reżyser żartuje w wywiadach, że gwiazdor przynosi mu szczęście.
[srodtytul]Gwiazda mediów[/srodtytul]
Równie ważny w życiu Johara był ojciec Yash. Ten legendarny producent pracował w latach 60. w wytwórni Navketan, gdzie nadzorował realizację hitów, m.in. „Guide” (1965) i „Jewel Thief” (1967). W 1976 roku założył własną firmę, Dharma Productions. To u niego syn stawiał pierwsze kroki w zawodzie, asystując przy filmach „Sobowtór” i „Serce jest szalone”. Kiedy Yash Johar zmarł w 2004 roku, Karan przejął po nim wytwórnię. – Tęsknię za nim każdego dnia – mówi. – Nigdy nie będę takim człowiekiem, producentem czy przywódcą jak on. Mimo to próbuję go naśladować. Dla mojego ojca wywoływanie pozytywnych emocji wśród ludzi, z którymi pracował, i widzów było dużo ważniejsze niż zarabianie pieniędzy. Kluczową osobą w życiu Karana stała się matka. – Bywają chwile, że jestem bardzo samotny. Na szczęście mam wspaniały kontakt z mamą. Jest moją najlepszą przyjaciółką.
Karan jest nie tylko gwiazdą kina, ale także telewizji. W latach 2004 – 2007 był gospodarzem talk-show „Coffee with Karan”. Sposób prowadzenia rozmów przez Johara nie miał jednak nic wspólnego ze stylem, który zapewnił popularność Jayowi Leno w Ameryce lub Kubie Wojewódzkiemu w Polsce. Karan nie pozwalał sobie na prześmiewcze żarty ani sztubackie wygłupy. Był ujmująco grzeczny, łagodny. Stanowił wzór taktu i elegancji, co bardzo podobało się telewidzom nad Gangesem. – Uwielbiam rozmawiać z ludźmi. To wielka frajda, kiedy płacą ci za twoje hobby – mówił o swoim programie. W styczniu tego roku powrócił na mały ekran w show „Lift Kara De”, w którym zabawa polega na znalezieniu najzagorzalszych fanów bollywoodzkich gwiazd. Pojawia się również w reklamach.