Nie. Ale podczas prac nad rekonstrukcją innego mojego filmu – „Jowity” – miałem przez chwilę chęć trochę go podciąć. Z myślą o współczesnym widzu. Jednak uznałem, że ukończony film to artystyczna całość. Nie powinno się w nią ingerować.
[b]Rozumiem, że w „Trzeba zabić tę miłość” niczego by pan nie zmienił?[/b]
To mój ulubiony film, ale jedno bym w nim skrócił – tytuł. „Zabić tę miłość”, „Kill This Love”, jest mocniejsze, bardziej zwarte i lepiej brzmi w tłumaczeniu.
[b]Kto zaproponował panu tę mocną miłosną historię? Scenarzysta Janusz Głowacki?[/b]
Zaczęło się zupełnie inaczej. Któregoś dnia przeczytałem w gazecie notatkę o psie i jego właścicielu. Napisałem dziesięciominutowy scenariusz, który z czasem zaczął mi się rozrastać, dając nadzieję na coś bardzo ciekawego i zupełnie innego niż to, co robiłem wcześniej (reżyser miał już na koncie m.in. debiutanckie „Do widzenia, do jutra” (1960 r.), „Dwa żebra Adama” (1963 r.), „Jowitę” (1967 r.) i serial „Kolumbowie” – przyp. red.). Myślałem o innej formie, konstrukcji, ale musiałem dopracować tekst. Zwróciłem się do Janusza Głowackiego, żeby napisał, głównie dialogi, bo większość scen miałem już wymyślonych. Udało się nam dobrze współpracować, co – szczególnie przy takim utworze – jest niesłychanie trudne. Wspominam ten film jako wydarzenie skomplikowane, ale też oryginalne i niebanalne.
[b]„Trzeba zabić tę miłość” poruszyło widzów nie tylko samą opowieścią, ale też ekspresyjnymi, niemal dokumentalnymi zdjęciami Zygmunta Samosiuka, dynamicznym montażem i znakomitą debiutancką rolą Jadwigi Jankowskiej-Cieślak. Jak pan trafił na tę dziewczynę?[/b]