Używam technik pokrewnych streetartowi, tak naprawdę wiem na ten temat niewiele. Streetart jest dla mnie fascynujący ponieważ, żeby go uprawiać nie musisz mieć wykształcenia, kontaktów w świecie sztuki, nie musisz dorabiać do czystej potrzeby tworzenia żadnej sztucznej ideologii, po prostu realizujesz siebie i pozwalasz korzystać z tego ludziom. Najlepiej znam scenę londyńską, z racji tego, że będąc na emigracji, w chwilach wolnych wałęsałem się ulicami Londynu. Większość prac na murach nie była sygnowana podpisem, miałem jednak przyjemność natknąć się na rzeczy artystów takich jak Banksy, Eine, Jef Aerosol, Faile, Focus oraz Spaceinvader. Jeżeli chodzi o Polską scenę, byłem raz w Trójmieście, gdzie widziałem mnóstwo świetnych murali. Wielka szkoda, że nie mamy czegoś podobnego w Krakowie.
Czy śledzisz wystawy artystów sztuk wizualnych, a może sam kolekcjonujesz?
Na ile jest to możliwe śledzę, jestem wielkim miłośnikiem malarstwa, gdybym miał pieniądze, albo ceny obrazów byłyby w zasięgu moich możliwości, pewnie stałbym się kolekcjonerem. Na razie moje zbiory obejmują produkcje nieznanych, kiczowatych artystów z lat dziewięćdziesiątych. Jestem wielkim fanem sztuki naiwnej, prymitywistów, ezoteryków oraz sztuki inspirowanej substancjami psychodelicznymi.
Jak wygląda twoja współpraca z galeriami, czy ktoś cię reprezentuje?
Nie miałem okazji współpracować z żadną galerią, nie mam do tego głowy. Zarówno w literaturze, jak i filmie, podstawowym nurcie mojej działalności, staram się unikać sytuacji bycia własnym menadżerem. Robię to co lubię i zostawiam to za sobą, jeżeli ktoś to podniesie OK, jeżeli nie, to już nie mój problem. Nie jest to najlepsze podejście, przekonałem się o tym na własnej skórze. Część obrazów z wystawy Dożynki została skradziona, część nie wytrzymała kontaktu z czynnikami atmosferycznymi, z dwudziestu obrazów zostało może dziesięć.