Jestem twórcą naiwnym

"Jeżeli inni traktują moje malarstwo z przymrużeniem oka, to pewnie mają rację. Jestem też świadomy, że moje dokonania to czysty prymitywizm". Ze Sławkiem Shutym, pisarzem, reżyserem i malarzem, rozmawia Marcin S. Gołębiewski

Publikacja: 04.02.2012 00:01

Co czuje taka kobieta 180x140; autor Sławek Shuty

Co czuje taka kobieta 180x140; autor Sławek Shuty

Foto: materiały prasowe

Red

Czapski, Skolimowski, Kantor i inni - długa jest lista reżyserów i literatów zajmujących się malarstwem,wśród twórców średniego pokolenia jednym z nich jest Sławek Shuty, od kilku lat streeartowiec bo tak się, może trochę przekornie, określa sam.

Zobacz galerię zdjęć

Pomysł wywiadu miałem w tyle głowy już od dłuższego czasu, choć impulsem była rozmowa z jednym z młodych ludzi planujących założenie galerii w warszawie, wśród listy artystów jakich zamierza czy rozważa zaprosić do współpracy był właśnie Shuty.

Marcin S.Gołębiewski

Sławku co cie skłoniło do malowania?

Sławek Shuty:

Moja, nazwijmy to, przygoda z malarstwem rozpoczęła się w latach dziewięćdziesiątych. Po zakończeniu studiów na Akademii Ekonomicznej w Krakowie próbowałem na różne sposoby nie pracować w zawodzie. Imałem się pracy fizycznej, tułałem się po świecie, emigrowałem zarobkowo do Londynu, byłem nawet w wojsku, w pewnym momencie postanowiłem założyć z kolegą agencję fotograficzną. Pomysł był dobry, ale nie wypalił, został po nim w spadku wynajęty na rok lokal, postanowiłem coś z tym zrobić i zacząłem malować. Te pierwsze obrazy były efektem fascynacji kulturą konsumpcji, niesamowita była ta infekcja, której oddaliśmy się po transformacji ustrojowej.

Zobacz na Empik.rp.pl

Jakie były pierwsze inspiracje? Czym dla ciebie jest malowanie - pasją, czy jeszcze jedną formą ekspresji?

Przenosiłem na płótno symbole i artefakty konsumpcyjne, które wcześniej fotografowałem; żywność, solaria, siłownie, sklepy, alkohol. Malowałem też mapy nowohuckich osiedli. Oczywiście był to stuprocentowy prymitywizm, który sprawiał wielką radość, ale wartości artystycznej raczej nie miał. Od tamtej pory malarstwo stało się moją pasją, którą gdzieś tam próbuję, na ile pozwala czasu, kontynuować. To bardzo odprężające, nanosić na płótno, czy deskę, obraz, nawet jeśli jest to sztuka naiwna.

Pierwszą toją wystawę zorganizowałeś wspólnie z Danielem Rycharskim, jak się spotkaliście?

Daniel znał mnie z moich dokonań poza literackich, filmowych oraz fotograficznych, podczas jednego ze spotkań zaproponował stworzenie wielkoformatowych obrazów techniką szablonu. Oczywiście pomysł został podchwycony, moją słabością jest angażowanie się we wszystkie projekty związane z szeroko rozumianą sztuką, to mnie może rozcieńcza jako literata, ale nie potrafię się oprzeć; był czas, że zajmowałem się nawet snycerką. Padła więc propozycja współpracy i jej efektem było około dwudziestu wielkich płócien inspirowanych horrorami gore z lat osiemdziesiątych, kolaże wykonane przy pomocy szablonów. Obrazy od początku do końca były robione wspólnie. Nazwaliśmy to miejską sztuką ludową, z tego powodu, że praca nad projektem przypominała sceny, które wyczytałem kiedyś w „Chłopach" Reymonta. Zimą, kiedy dzień krótki, społeczność wiejska zbierała się w jednej chałupie, oddając się na przykład robieniu wycinanek, czy ozdób choinkowych, przy okazji słuchając plotek ze świata. Działaliśmy dokładnie na tej samej zasadzie, te wieczory poświęcone pracy i opowieściom zostały przeze mnie opisane w nowelce, dołączonej do katalogu wystawy Dożynki III.

Planujecie dalsze eksperymenty?

Projekt był pierwszą wspólna pracą, potem zrobiliśmy wspólnie kilka krótkich filmików, być może można znaleźć je jeszcze w sieci, to się nazywało Fałszywe Truchła. Finałem naszego spotkania był fabularyzowany dokument pod tytułem "Oblubienica". Po tym fakcie współpraca została zawieszona.

Czy brak formalnego wykształcenia pomaga, czy przeszkadza w pracy?

Mam zamiar brać lekcje szablonu u Ewy Ciepielewskiej i próbować sił na własną rękę. Myślę, że w malowaniu, podobnie jak w pisaniu, wykształcenie w danym kierunku może pomóc, ale nie jest to koniecznie, liczy się pasja i konsekwencja w oddawaniu się jej. Jeżeli chodzi o malarstwo, moja konsekwencja nie jest stuprocentowo konsekwentna, wynika to z ograniczeń czasowych lub braku warsztatu.

Nazwałeś swoją sztukę streetartem, dlaczego?  Znasz polską i zachodnią scenę streetartową,  kogo cenisz i dlaczego?

Używam technik pokrewnych streetartowi, tak naprawdę wiem na ten temat niewiele. Streetart jest dla mnie fascynujący ponieważ, żeby go uprawiać nie musisz mieć wykształcenia, kontaktów w świecie sztuki, nie musisz dorabiać do czystej potrzeby tworzenia żadnej sztucznej ideologii, po prostu realizujesz siebie i pozwalasz korzystać z tego ludziom. Najlepiej znam scenę londyńską, z racji tego, że będąc na emigracji, w chwilach wolnych wałęsałem się ulicami Londynu. Większość prac na murach nie była sygnowana podpisem, miałem jednak przyjemność natknąć się na rzeczy artystów takich jak Banksy, Eine, Jef Aerosol, Faile, Focus oraz Spaceinvader. Jeżeli chodzi o Polską scenę, byłem raz w Trójmieście, gdzie widziałem mnóstwo świetnych murali. Wielka szkoda, że nie mamy czegoś podobnego w Krakowie.

Czy śledzisz wystawy artystów sztuk wizualnych, a może sam kolekcjonujesz?

Na ile jest to możliwe śledzę, jestem wielkim miłośnikiem malarstwa, gdybym miał pieniądze, albo ceny obrazów byłyby w zasięgu moich możliwości, pewnie stałbym się kolekcjonerem. Na razie moje zbiory obejmują produkcje nieznanych, kiczowatych artystów z lat dziewięćdziesiątych. Jestem wielkim fanem sztuki naiwnej, prymitywistów, ezoteryków oraz sztuki inspirowanej substancjami psychodelicznymi.

Jak wygląda twoja współpraca z galeriami, czy ktoś cię reprezentuje?

Nie miałem okazji współpracować z żadną galerią, nie mam do tego głowy. Zarówno w literaturze, jak i filmie, podstawowym nurcie mojej działalności, staram się unikać sytuacji bycia własnym menadżerem. Robię to co lubię i zostawiam to za sobą, jeżeli ktoś to podniesie OK, jeżeli nie, to już nie mój problem. Nie jest to najlepsze podejście, przekonałem się o tym na własnej skórze. Część obrazów z wystawy Dożynki została skradziona, część nie wytrzymała kontaktu z czynnikami atmosferycznymi, z dwudziestu obrazów zostało może dziesięć.

Zastanawiasz się nad tym jak funkcjonuje rynek sztuki? Czy przed pierwszą wystawą, zorganizowaną wspólnie z Danielem, liczyliście na to, że wystarczy tylko coś namalować, a rzeczy zaczną dziać się same?

Gdzieś w tyle głowy tak to właśnie wyglądało, że my tu artyści, twórcy, a tam rzeczy będą dziać się same. To jest oczywiście naiwny tok myślenia, dlatego właśnie lubię określać się jak twórca naiwny. Oczywiście, że feedback jest ważny, ale w chwili, gdy przystępuję do nowego projektu, kompletnie się nad tym nie zastanawiam. Podnieca mnie to, że ja, produkt nowohuckiego blokowiska, mogę porwać się na bycie twórcą.

Daniel Rycharski wystawia już samodzielnie. Co z Tobą? Masz jakieś pomysły na przyszłość?

Tęsknię do płócien, zawsze kiedy idę na jakąś wystawę w mojej głowie zaczynają rodzić się pomysły, mam w zanadrzu kilka projektów, stąd też te lekcje u Ewy. Mam nadzieję, że znajdę na to czas. Wkrótce ukaże się mój komiks "Taltosz", produkcja czysto story-artowa. Planuję realizację filmu animowanego. Poza tym jestem skoncentrowany na pracy filmowej, w zeszłym roku z kolegą Maćkiem Bochniakiem zrobiliśmy krótki metraż pod tytułem "Pokój". Obecnie wraz z Grzegorzem Dryją piszę dla Maćka scenariusz pełnometrażowej fabuły. Rozwijam też własne pomysły. Pod koniec tego roku ukaże się też powieść "Jaszczur".

Nie wydaje ci się, że inni artyści mogą mieć do ciebie stosunek co najmniej dwuznaczny? Jak tu poważnie traktować literata/reżysera zabierającego się za malowanie?

Jeżeli inni traktują to z przymrużeniem oka, to pewnie mają rację. Może to wynikać z tego, że kiedy człowiek zaczyna łapać zbyt dużo ptaków za ogony, to w efekcie w rakach zostają tylko pióra. Staram się więc, na ile tylko mogę, z tych piór, lepić swoją sztukę. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest może najlepsza droga do realizacji, ale na tym etapie życia, z tym temperamentem, nie umiem odmawiać sobie przyjemności obcowania z muzą. Jestem też świadomy, że moje dokonania to czysty prymitywizm.

Powstają  kolejne galerie, czy chciałbyś, z którąś z nich współpracować?

Zawsze jestem otwarty na współpracę i działanie. Większość moich projektów poza literackich to efekt współpracy, koalicji. Współdziałanie przy projektach, to moja metoda kontaktu z ludźmi. Z reguły nie jestem zbyt wylewny, nie wchodzę łatwo w relacje międzyludzkie. Sztuka pozwala mi to kompensować.

Mieszkasz i pracujesz w Krakowie. Większość twórców pracuje w Warszawie. Może też chcesz wyjechać do stolicy?

Jestem z Krakowem związany na różne sposoby, mam tu rodzinę, dzieci, w górach kawałek ziemi. Przeprowadzka do Warszawy jest raczej niemożliwa, no chyba, że się to wszystko rozsypie, zawsze jest taka ewentualność. Warszawę lubię, w tym mieście jest potencjał i dzieje się tam też dużo więcej niż w krakowskim grajdole. Przekroczyłem jednak magiczną granicę wieku, za którą mam nadzieję, nie czeka mnie walka o miejsce przy stole, ale długa wewnętrzna podróż, w celu zrozumienia rzeczy, których do tej pory nie rozumiałem.

Czapski, Skolimowski, Kantor i inni - długa jest lista reżyserów i literatów zajmujących się malarstwem,wśród twórców średniego pokolenia jednym z nich jest Sławek Shuty, od kilku lat streeartowiec bo tak się, może trochę przekornie, określa sam.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Film
Polskie Oscary: „Dziewczyna z igłą” bierze (prawie) wszystko
Film
Dyktator podbija lodową krainę
Film
Biuro szeryfa Santa Fe ujawniło przyczynę śmierci Gene'a Hackmana i jego żony
Film
„Lampart”, czyli prequel „Ojca chrzestnego”
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Film
Tribute to David Lynch podczas Timeless Film Festival Warsaw
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń