W ogniu irackich walk, w gruzowisku, jakie zostało po wybuchu bomb, młody amerykański żołnierz Logan Thibault, znajduje zdjęcie nieznanej kobiety. Zabiera je ze sobą jak talizman, który ma mu przynieść szczęście. Po powrocie do Stanów postanawia odszukać blondynkę z fotografii. Jest przekonany, że to ona, jak dobry anioł, uratowała mu życie.
Beth, samotna matka małego chłopca, razem ze swoją babcią prowadzi hotel dla zwierząt w Luizjanie. By tam dotrzeć Logan przemierza cały kraj piechotą, w towarzystwie wiernego owczarka niemieckiego Zeusa. Na miejscu nie jest w stanie wyznać dziewczynie prawdy o wojennej traumie i zdjęciu, zatrudnia się więc w jej hotelu, gdzie ma dbać o zostawiane przez właścicieli psy. Między dwojgiem ludzi, gnębionych przez tragiczne wspomnienia, zaczyna iskrzyć. Ale miłość na gruzach nie jest prosta.
„Szczęściarz" powstał na motywach bestselleru Nicholasa Sparksa. Za kamerą stanął interesujący reżyser, twórca „Blasku" Scott Hicks. Piękne zdjęcia Luizjany zrobił Alar Kivilo. W roli głównej wystąpił idol nastolatek Zac Efron, który już od jakiegoś czasu próbuje udowodnić, że wyrósł z „High School Musical" i stać go na granie dramatycznych postaci.
Niestety, wszyscy oni wyraźnie męczą się, by udramatyzować tę historię, która razi scenariuszowymi niedoróbkami. Widz nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego sentymentalny sierżant przemierza drogę między Kolorado i Luizjaną pieszo, co zaszło pomiędzy Beth i jej byłym mężem, ani nawet jak głęboko tkwi w Loganie koszmar wojny. Denerwują też patetyczne i grafomańskie komentarze głównego bohatera w stylu: „Czasem żeby znaleźć światło trzeba przejść przez największy mrok."
A jednak mimo uproszczeń, „Szczęściarza" sympatycznie się ogląda. Ot, melodramat, który niczym nie zaskoczy ani specjalnie nie poruszy, ale pozwoli miło spędzić 100 minut w jesienny wieczór.