Zmarła 23 lipca ubiegłego roku wokalistka żyła krótko, ale intensywnie. Jak wyglądało jej życie opowiada film, a właściwie - powinien opowiadać. Problem w tym, że przez 71 minut projekcji, głównym źródłem wiedzy o piosenkarce jest dwoje "autorów piszących o szołbiznesie". Ani na chwilę nie wychodzą poza stereotypowe sądy. Nie wygląda też na to, by przedwcześnie zmarła Amy była im bardziej znana niż widzom siedzącym przed telewizorami.

Tak więc Dan Wootton z uśmiechem informuje, że Amy "zmieniła przemysł muzyczny jak każda ikona", a Martel Maxwell mówi, że "była jedyna w swoim rodzaju, szalona fryzura, szalony wygląd, była kochana". Jest oczywiście i o tym, że Amy Winehouse dołączyła do „Klubu 27" - grona gwiazd zmarłych w wieku 27 lat, takich jak Jimi Hendrix, Janis Joplin czy Kurt Cobain. Równocześnie dopisywano jej destrukcyjną osobowość: skłonność do nieodpowiednich mężczyzn, narkotyków i alkoholu.

Niewątpliwie pasuje to do legendy, ale z próbą rzetelnego portretu niewiele ma wspólnego. Niestety, frazesy ciągną się bez końca i przybierają rozmiary trudne do wytrzymania - zwłaszcza, jeśli ktoś jest fanem piosenkarki. Próżno poza tym oczekiwać na wypowiedzi jej przyjaciół, ukochanego, rodziców (poza jednym wyjątkiem), czy choćby znajomych. Do tego autorzy mieli kłopoty z pozyskaniem materiałów ilustrujących wypowiedzi. W efekcie wiele zdjęć wokalistki, a nawet fragmentów archiwalnych z jej udziałem - wielokrotnie powtarza się w filmie.

Jedynym plusem, dla którego warto dokument zobaczyć, jest archiwalny wywiad z piosenkarką, który został przytoczony w filmie. Z niego można przynajmniej czegoś się dowiedzieć... Są też zdjęcia z koncertu w Belgradzie, który odbył się na miesiąc przed śmiercią Winehouse. Miał inaugurować jej europejskie tournee, a okazał się kompletną porażką, bo odurzona Amy nie była zdolna do występu... Osiem lat w świecie szołbiznesu - okazało się kresem jej możliwości. Trzy albumy, ostatni wydany już po śmierci - to cała spuścizna Winehouse obwołanej jedną z najwspanialszych wokalistek swojego pokolenia.

Ten film nie utrwali ani nie zbuduje jej legendy, choć zapewne tego życzyliby sobie autorzy. Nie chodziło im przecież o Amy Winehouse, ale by zarobić na niej kasę.