A może tuż przed wielką katastrofą. Ludzie kompletnie zagubieni, pozbawieni drogowskazów. Niespełnieni, przeżywający samotnie swoje tragedie. Przeszłość to stare pomniki Lenina, teraźniejszość - kikut niewybudowanego wieżowca. A przyszłość? Mgła. Bo to jest umierający świat.

Film Germana, zrealizowany w koprodukcji rosyjsko-ukraińsko-polskiej, podzielony jest na rozdziały jak powieść. Każdy rozdział ma innego bohatera. Są tu więc brat i siostra, którzy przyjechali zza granicy, by przejąć fortunę po zmarłym ojcu, nieznający rosyjskiego Kirgiz szukający miejsca, gdzie mógłby naprawić swoje radio tranzystorowe, przewodnik po muzeum - specjalista od Malewicza i Pietrowa-Wodkina, architekt - projektant wieżowca, którego budowa została wstrzymana, uciekinier z wojny, prawnik - specjalista od handlem nieruchomościami. Jedni żyją, inni są już tylko duchami, choć czasem o tym nie wiedzą.

— Rosja jest krajem nie dającym się łatwo opisać, mającym różne odcienie — mówił mi podczas wywiadu Alejksiej German Jr. — To nie tylko prowincja i alkoholizm, to także wielkie, nowoczesne miasta, muzea sztuki nowoczesnej, bogactwo jednych, nędza innych, korupcja, warstwa inteligencji, rozmaite paranoje, pytania: „Kim jesteśmy?".

W „Pod elektrycznymi chmurami" panuje nastrój zagrożenia, zbliżającej się katastrofy. — Rosja wchodzi teraz w nowy czas imperializmu — twierdzi German w rozmowie. — Jej tragedia polega na tym, że to nie jest ani Europa ani Azja. Jesteśmy gdzieś pośrodku. 25 lat temu chcieliśmy wejść do Europy. I na pewno byłoby lepiej, gdyby Rosja stała się w 1999 roku członkiem NATO i Unii Europejskiej. Ale z różnych powodów nie udało się, wy nas wtedy nie chcieliście. Teraz Rosja obrała nową taktykę: chce, żeby inni się jej bali. Dlaczego? Nie wiem. Może to choroba wyniesiona z przeszłości.

Po premierze nagrodzonego na festiwalu w Wenecji „Papierowego żołnierza" German mówił, że agresja i chęć okazywania własnej siły bierze się z poczucia niepewności. W tym kontekście jego nowy film wiele mówi o rosyjskich niepokojach. I choć pełen żalów i frustracji świata zmierzającego donikąd – wydaje się groźny. Szkoda tylko, że jest tak pretensjonalny, opowiedziany pseudo-poetyckim językiem, który już się na ekranie przeżył i bardziej zbliża „Pod elektrycznymi chmurami" do awangardowego, studenckiego spektaklu z lat 70. niż nowoczesnego kina.