Dobra rozrywka czy chała

Film „Disco polo”, który w piątek wchodzi do kin, wzbudza skrajne oceny recenzentów „Rzeczpospolitej”.

Aktualizacja: 26.02.2015 20:34 Publikacja: 26.02.2015 20:00

Joanna Kulig jako Gensonina, gwiazda disco polo

Joanna Kulig jako Gensonina, gwiazda disco polo

Foto: ALVERNIA STUDIOS/NEXT FILM

Marcin Kube: Pro!



To nie jest realistyczny film o latach 90., lecz udana fantazja o polskim kapitalizmie. Bajka o tym, że każdy miał swoją szansę. A skoro wiemy, że to nieprawda, to co pozostaje? Niech żyje zabawa.



Preria, kaktusy, piach i lektor czytający wstęp głosem Tomasza Knapika. W tle słychać „You're a Woman, I'm a Man" grupy Bad Boys Blue. I chociaż to niemieckie disco zza Odry, śpiewane jest po angielsku. Tak zaczyna się prolog baśni o latach 90. XX wieku w Polsce.

Wiertło ryje w twardej ziemi, po czym tryska strumień czarnej ropy. Twórcy filmu „Disco polo" Maciej Bochniak i Mateusz Kościukiewicz twierdzą, że naftą lat 90. była właśnie ta muzyka, która prostym chłopakom i dziewczynom przyniosła sławę i wielkie pieniądze. A słuchaczom obietnicę lepszego życia. Bardziej realną i mniej wymagającą niż reformy Balcerowicza. A że nie do końca spełnioną, to już inna rzecz.

Media przynajmniej raz na dwa lata ogłaszają zmartwychwstanie disco polo, a prawda jest taka, że ono nigdy nie umarło. Muzyka pogardzana przez elity, ukochana przez ludzi. To w jej rytm w parę lat po Okrągłym Stole lewica odzyskała władzę. Jest jak gest Kozakiewicza wobec wszystkich wielkomiejskich inteligentów, którzy snują wizję Polski szytą na swoją miarę.

Film Bochniaka jest dokładnie taki jak piosenka disco polo. Przebojowy, śmieszny, choć miejscami przaśny. Szybki, operuje skrótem, a świat w nim przedstawiony staje się bajką. To nie sztuka, to prosta rozrywka. Oscara nie będzie, ale wysoka frekwencja już prawdopodobnie tak. Nie było budżetu? Trudno, to przecież nie Hollywood i nie festiwal w Cannes, tylko Polska B właśnie. Postrach inteligencji, nasza wyparta tożsamość.

Dawid Ogrodnik jako discopolowiec Tomek świetnie potrafi oddać luz prowincjusza, który ma apetyt na życie i karierę. Wszyscy inni są dla niego tłem, może dlatego wypadają nieco sztucznie – Iwona Bielska, Tomasz Kot. Nawet Piotr Głowacki ze swoją niepowtarzalną vis comica jest wraz z Aleksandrą Hamkało jakby wycięty z komiksu. Liczy się tylko lider – ładny chłopak o anielskim głosie i tlenionych włosach, na którego widok piszczą nastolatki.

Ogrodnik wchodzi całkowicie w tę konwencję. Udowadnia, że jest wszechstronnym aktorem i nie boi się żadnej gęby. W białym podkoszulku i przetartych dżinsach snuje prościutką fantazję: „Chodzi o miłość, jest chłopak, jest dziewczyna. Jest też ojciec, który tego nie akceptuje".

Taki jest właśnie ten film. Jak ulotne, infantylne marzenie, któremu dajemy się niekiedy ponieść w wyobraźni. O tym, że zwyczajni ludzie też mogą coś osiągnąć.

Jacek Cieślak: Kontra!

„Disco polo" Rafała Bochniaka to filmowa chała i powrót do najgorszych lat naszego kina po 1989 r., kiedy pseudoamerykańscy reżyserzy znad Wisły pokazywali świat, którego nie było.

Wydawać by się mogło, że ostatnie sukcesy krajowych produkcji, nie tylko artystyczne, ale frekwencyjne oraz prestiżowe – w tym Oscar dla „Idy", stanowiły ostateczny dowód na to, że polskie kino jest atrakcyjne tylko wtedy, gdy trzyma się blisko rzeczywistości. Myślałem, że już nigdy w życiu nie obejrzę na ekranie żadnej pseudointelektualnej szmiry o Polsce.

 

Również Rafał Bochniak, autor dokumentu o niezwykłej popularności grupy Bayer Full w Chinach, dawał nadzieję na to, że powstanie pikantny obraz opisujący fenomen najbardziej kiczowatej, ale i najpopularniejszej muzyki w Polsce, wyrażającej gust wielu milionów Polaków.

Niestety, reżyser wraz z Mateuszem Kościukiewiczem, współautorem scenariusza, uznał, że o disco polo nie da się opowiedzieć wprost i bez amerykańskiego motywu, który nigdy nie miał nic wspólnego z disco polo. Przecież powstało ono z fuzji italiano disco i weselnego grania w wiejskich remizach.

Reżyser zdecydował, że było inaczej. Stąd mamy poroniony początek porównujący Polskę lat 90. do Ameryki z czasów gorączki ropy naftowej, a także wprowadzający do opowieści o discopolowcach motyw westernu. A dlaczego nie kosmitów? Owszem, w Polsce był dziki, ale Wschód, nie zaś Zachód – i to warto było pokazać. Muzyczną wiochę spod znaku „Majteczek w kropeczki", a nie wiochę własnych pomysłów.

O tym, że producenci nie wierzyli w potencjał tematu, który wzięli na warsztat, świadczą muzyczne protezy: zagraniczny hit Bad Boys Blue powtarzany filmie tak jak „Ona tańczy dla mnie". Trudno nie pomyśleć, że właśnie jego powodzenie było bezpośrednim impulsem do sklecenia filmu na chybcika i próby zrobienia kasy na byle czym.

Finał jest taki, że przaśność producentów, programów i twórców disco polo przedstawiona jest w przaśny sposób. Tandeta gra tandetę. Dialogi sprawiają wrażenie niepoprawionych brudnopisów i leci ta słowna mamałyga z ekranu przez blisko dwie godziny.

Przykro powiedzieć, ale nawet znakomici aktorzy – Dawid Ogrodnik i Tomasz Kot, którzy współtworzyli ostatnio renesans polskiego kina, firmują swoimi twarzami chaotyczną słowną siekaninę i skok na kasę. Prawda jest smutna: film Bochniaka od początku do końca dryfuje w stronę najgorszego zjawiska krajowego show-biznesu, jakim jest traktowanie odbiorców jak idiotów. Wróciło to, co zostało obśmiane w „Polskim gównie" !

Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta
Materiał Promocyjny
Bank Pekao S.A. uruchomił nową usługę doradztwa inwestycyjnego
Film
Krakowski Festiwal Filmowy będzie w tym roku pełen hitów
Film
Festiwal w Cannes i zaskakujące opowieści o rodzinie
Patronat Rzeczpospolitej
Największe kino plenerowe w Polsce powraca!
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Film
Festiwal w Cannes 2025. Amerykanin Wes Anderson wciąż jest jak duże dziecko
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont