Reklama

Nie żyje Manoel De Oliveira

W Portugalii zmarł Manoel De Oliveira. 105-letni artysta był najstarszym czynnym reżyserem świata.

Aktualizacja: 03.04.2015 06:45 Publikacja: 02.04.2015 19:31

Manoel De Oliveira

Manoel De Oliveira

Foto: AFP

Swój ostatni film pokazał przed rokiem. Kochał życie i kino.

Wydawało się, że to swego rodzaju fenomen zaprzeczający prawom natury. A jednak nie. Śmierć istnieje. Nie da się jej oszukać.

Manoel De Oliveira był niezwykłym człowiekiem. Szczupły, energiczny, niemal do ostatnich chwil zachował młodość. Pracował non stop. W przerwach między zdjęciami do filmów bywał na wielkich festiwalach filmowych. Jako stulatek odebrał w canneńską Złotą Palmę za całokształt twórczości i Europejską Nagrodę Filmową. Wygłosił wtedy pean na cześć życia, przyjaciół i kina. De Oliveira kochał ruchome obrazy. Miał niewiele lat mniej niż sztuka filmowa i nie mógł się pogodzić z jej współczesną komercjalizacją. Nie lubił nowych technik, efektów specjalnych, eksperymentów.

– Kino ma własny charakter, środki wyrazu, specyfikę – mówił. – Literatura czy teatr w swej istocie nie zmieniły się przez wieki. Kiedyś powstanie gałąź sztuki oparta na technice internetowej. Ale to będzie nowy gatunek ludzkiej twórczości. A kino to kino. Dlaczego ma się przekształcać?

Był postacią barwną. Urodził się 11 grudnia 1908 roku w Portugalii w rodzinie bogatego przemysłowca. Miał zostać biznesmenem i przejąć rodzinny interes, ale nie pozwoliła mu na to niespokojna dusza. W fabryce obuwniczej ojca się dusił. Wybrał żywot bon vivanta. Podróżował, brał udział w rajdach samochodowych, trenował atletykę. Bawił się też w kino. W 1931 roku zadebiutował autorskim obrazem "The River Douro". Był też twórcą pierwszego portugalskiego filmu dźwiękowego "A Cancao de Lisboa" (1933), w którym sam zagrał. Ale nie pracował z pasją. Stawał za kamerą rzadko, gdy akurat nie miał ciekawszych zajęć.

Reklama
Reklama

Rozgłos przyniósł mu dopiero przegląd jego dorobku w Paryżu w 1979 r. I właśnie od tamtej pory zaczął gonić stracony czas. Pracował bez wytchnienia. Do siedemdziesiątki nakręcił 13 filmów, potem blisko 40. Zyskał miano filozofa ekranu. Opowiadał o związkach między ludźmi, o kondycji współczesnych Europejczyków, o kulturalnej tradycji Europy.

Miał swoich ulubionych aktorów, m.in. Catherine Deneuve, Johna Malkovicha i Michela Piccoli. Do jego najbardziej znanych obrazów należą: „List", „Niezwykłe spotkanie", „Krzysztof Kolumb. Enigma", „Wracam do domu", „Ruchome słowa", „Zawsze piękna". W ostatnich latach robił filmy krótkie, inteligentne, ciekawe. Nigdy zresztą nie stawiał prostych diagnoz, unikał schematów.

– Jestem za stary, by za gwałt, jakiego jesteśmy świadkami, winić dzisiejsze czasy – mówił mi w wywiadzie. – Za to, co się teraz dzieje, odpowiedzialny jest brak tolerancji w przeszłości. Nie umiemy docenić kultury, tożsamości, językowej odrębności innych narodów i innych kultur. Wszyscy mówią o prawie do wolności. Ale wolność nakłada na ludzi obowiązki. Pierwszym z nich jest szacunek dla człowieka obok. Nie wierzę w żadną globalizację. Stare powiedzenie portugalskie mówi: "W Rzymie bądź Rzymianinem". To znaczy szanuj zwyczaje innych, a wtedy i oni będą szanować twoje.

Jego filmy przesycone są starą kulturą śródziemnomorską, historią, dyskursem na temat europejskiej tradycji: – Pamięć jest ważna zawsze i wszędzie. Banałem byłoby mówienie o "skarbnicy historii", zwłaszcza że ludzie nigdy nie potrafili wyciągać wniosków z doświadczeń minionych pokoleń. Ale przecież intelektualiści i artyści mają obowiązek przypominania najprostszych prawd, jakie niesie przeszłość. Zwłaszcza dzisiaj, gdy wokół załamują się pozytywne wartości, a świat ogarnęło szaleństwo.

Stary artysta wierzył w moc kina:

– Ostatnio straciło ono swoją czystość – mówił. – Stało się towarem, piękna forma jest tylko dodatkowym ornamentem. Lwia część współczesnej produkcji to chłam żerujący na najniższych gustach. A kino jest sztuką i powinno być lustrem życia. To nie jest narkotyk, który ma znieczulić.

Zapytany, skąd bierze siłę, by wciąż pracować, odpowiadał: „To tak, jakby zapytać, skąd biorę siłę, by oddychać".

Reklama
Reklama

I zaraz dodał: "Wiem, że mój czas się kurczy. Ale wychodząc na plan, nigdy nie myślę, że robię ostatni film. Zawsze sobie powtarzam, że jest on przedostatni".

Trailer, który zrobił w ubiegłym roku dla austriackiego festiwalu filmowego Viennale, był jednak tym filmem ostatnim.

Ale Manoel de Oliveira zostawił po sobie legendę. Piękne wspomnienia. Robiąc z nim kilka lat temu wywiad, spytałam: — Przeżył pan niemal cały XX wiek. Był pan świadkiem wojen, totalitaryzmów, masowej zagłady. Czy po tym wszystkim potrafi pan jeszcze patrzeć na przyszłość człowieka z nadzieją?

— Jest takie rosyjskie przysłowie: „Sceptycyzm jest konsekwencją optymizmu" i ja też nie umiem sobie wyobrazić przyszłości. Wiem jednak, że trzeba się bronić przed nienawiścią i brakiem tolerancji. I mieć nadzieję, bo bez niej jest tylko równia pochyła ku upadkowi. — A co jest w życiu najważniejsze? — Nie mam wątpliwości, jak odpowiedzieć: samo życie.

Warto te słowa starego, mądrego człowieka zapamiętać.

Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama