Moi profesorowie ze szkoły radzili: „Zrób taki film, żeby widz po wyjściu z kina mógł sobie w głowie stworzyć drugi, własny" – powiedział na konferencji prasowej w Karlowych Warach Marcin Koszałka.
I taki właśnie jest „Czerwony pająk". Ten obraz niepokoi, zmusza do zadawania sobie pytań, do zajrzenia w głąb bohaterów, ale i w głąb siebie.
W połowie lat 60. w Krakowie grasował seryjny morderca. Atakował staruszki. W bramach, w kościele. Potem zaczął mordować dzieci – 11-letniego chłopca, który zjeżdżał na sankach z kopca Kościuszki, siedmioletnią dziewczynkę wyjmującą listy ze skrzynki pocztowej. Kilkanaście osób ciężko ranił i okaleczył, dwie zabił. Jedna z kobiet przed śmiercią zdążyła powiedzieć, że napastnikiem był młody chłopiec.
Kraków żył w psychozie strachu. Aż do chwili, gdy w 1966 roku policja aresztowała Karola Kota. Prasę obiegły zdjęcia pucułowatego maturzysty z inteligenckiej rodziny. Został skazany na śmierć. Dwa lata później wyrok wykonano.
Marcin Koszałka, krakowianin, rocznik 1970, świetny operator i wybitny dokumentalista, nie mógł pamiętać tamtego klimatu. Ale postać maturzysty–seryjnego mordercy posłużyła mu za punkt wyjścia do filmu o anatomii zła. A nawet więcej: o fascynacji złem.