– To mój najbardziej osobisty film – mówi Paolo Sorrentino o swoim dziele, które od piątku będziemy mogli oglądać w polskich kinach.
Bohater poprzedniego filmu – nagrodzonego Oscarem „Wielkiego piękna" – cierpiący na niemoc twórczą pisarz w dniu swoich 65. urodzin wyruszył na nocną przechadzkę po Rzymie. Ale nigdzie nie mógł odnaleźć dawnej atmosfery Wiecznego Miasta. Obijał się o ludzi poubieranych w rozmaite maski, współczesna sztuka też okazywała się intelektualnym i emocjonalnym hochsztaplerstwem.
Epilog dawnej historii
Te rozliczenia z przeszłością są dla Sorrentina ważne, bo w „Młodości" znów do nich wraca, tworząc coś w rodzaju epilogu tamtej historii.
Akcja jego nowego filmu toczy się w szwajcarskim Davos, w luksusowym górskim hotelu, w scenerii, jaką uwiecznił Thomas Mann w „Czarodziejskiej górze". Michael Caine tworzy tu wspaniałą kreację jako Fred Ballinger, stary kompozytor i dyrygent, który wszystko w życiu poświęcił dla muzyki. Jest wielką sławą, w hotelu odwiedza go co jakiś czas przedstawiciel brytyjskiego dworu, gdyż królowa Elżbieta chce zorganizować koncert, który byłby jej prezentem urodzinowym dla męża, księcia Filipa.
Kompozytor jednak konsekwentnie nie zgadza się, „Simple Songs" – utwór, który Elżbieta chce usłyszeć – napisał kiedyś dla swojej żony, a ona już nie może śpiewać, jest po udarze, przebywa w domu opieki w Wenecji.