Porównanie bezrobocia rejestrowanego (wynikającego z rejestrów prowadzonych przez urzędach pracy) z bezrobociem faktycznym (ustalanym na podstawie ankietowego Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności) przynosi zaskakujące rezultaty. Okazuje się, że w niektórych regionach różnice między tymi wskaźnikami są więcej niż znaczne. Przykładowo, w województwie warmińsko-mazurskim oficjalna stopa bezrobocia wynosiła 19,6 proc., a faktyczna – tylko 10,4. W dosyć istotnym stopniu dane te „rozjeżdżają“ się w województwie lubuskim (odpowiednio 15,8 i 9,2 proc.) oraz zachodniopomorskim (17,9 i 11,3 proc.). Dla porównania, na Dolnym Śląsku oba wskaźniki są prawie identyczne – 13,4 i 13 proc.
– Im większa różnica, tym większa skala zjawiska zwanego bezrobociem fikcyjnym – mówi Michał Boni, ekspert rynku pracy. – Chodzi o osoby, które albo pracują, albo w ogóle nie chcą pracować, ale rejestrują się jako bezrobotne, by mieć dostęp do świadczeń – wyjaśnia Boni. To m.in. dostęp do darmowych usług medycznych czy zasiłków z pomocy społecznej.
Były minister pracy Krzysztof Pater zjawisko to nazywa swoistym cwaniactwem. Proceder ten jest uprawiany w Polsce z powodzeniem od kilku lat, ale dopiero teraz ujawniły się tak silne różnice regionalne. W jednych częściach kraju powoli zanika, w innych – występuje ze szczególną ostrością. – Te trendy nie są jeszcze dobrze zbadane, ale jeśli chodzi o regiony biedne, gdzie nie ma zbyt wiele dobrze płatnych miejsc pracy, to ludzie w trudniej sytuacji ratują się jak mogą. Pracują w szarej strefie, emigrują za lepszymi zarobkami, ale wolą nie usuwać się z rejestrów bezrobotnych – zauważa Pater. Do takich województw można zaliczyć z pewnością warmińsko-mazurskie i lubelskie, które należą do grona najuboższych w całej Unii Europejskiej. – A system, który miał zapobiegać naciąganiu, jest martwy – dodaje Krzysztof Harasimowicz z Warmińsko-Mazurskiego Związku Pracodawców Prywatnych. By ukrócić proces naciągania państwa na nienależne świadczenia, należałoby w końcu m.in. zacząć poważną walkę z szarą strefą. Bo ta wcale nie przestała w Polsce istnieć.
– Skala tego zjawiska, mimo dobrej kondycji gospodarki, zmniejsza się tylko w nieznacznym stopniu – uważa Mateusz Walewski z Centrum Analiz Ekonomiczno-Społecznych. CASE, wraz z innymi instytutami, prowadzi na zlecenie Ministerstwa Pracy badania poświęcone gospodarce cienia. Jego zdaniem sytuacja poprawiła się przynajmniej w jednej kwestii. Spada nielegalne zatrudnienie w firmach, które wolą oszczędzać na wydatkach na pracowników.
– Ludzie, ponieważ mają większy wybór pracy, nie chcą iść do pracodawców, którzy nie opłacają za nich składek na ubezpieczenia społeczne czy zdrowotne – wyjaśnia Walewski. Krzysztof Pater, który zresztą także bierze udział w przygotowaniu raportu, dodaje, że oprócz walki z szarą strefą, należałoby także poprawić pracę służb zatrudnienia. – To one powinny pilnować, by w rejestrach znajdowały się tylko osoby, które rzeczywiście szukają, ale nie mogą znaleźć zatrudnienia – podkreśla Pater. Na lepsza efektywność działań urzędów pracy w najbliższych latach wydamy setki milionów euro z unijnej pomocy.