Łączna dynamika sprzedaży wszystkich 2000 firm wynosiła ponad 17 proc., co przy utrzymywaniu się umiarkowanej inflacji wpłynęło na naprawdę silny realny wzrost produkcji. Zwiększały się również poważnie – po raz kolejny – inwestycje, nie tracił wysokiej dynamiki eksport. Rosła nie tylko sprzedaż, ale i zyski. Łącznie firmy z listy mogły się pochwalić wzrostem o ok. 25 proc., co zapewniło podniesienie rentowności w stosunku do roku poprzedniego.
Mieliśmy więc do czynienia ze wzrostem zdrowym i zrównoważonym, przy którym nie występowały jeszcze charakterystyczne dla późnej fazy rozkwitu gospodarczego zjawiska pogarszających się wskaźników związanych z efektywnością. Zatrudnienie oczywiście rosło, nawet całkiem silnie. Ale na razie znacznie szybciej od zatrudnienia rosła produkcja, co przy hamującym dynamikę płac bezrobociu prowadziło do zwiększenia wydajności pracy i utrzymania w ryzach jednostkowych kosztów płacowych. Zjawiska przegrzewania się koniunktury i wysokiego wzrostu uposażeń, na które coraz częściej firmy skarżą się obecnie, w roku 2006 występowały jeszcze w dość ograniczonym zakresie (choć w badaniach, które prowadziłem w polskich przedsiębiorstwach, coraz powszechniej przewijał się wątek coraz poważniejszych kłopotów ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników). Jednym słowem, dobrze przygotowane, silne firmy umiały w znacznej mierze wykorzystać odpowiednie warunki, w których funkcjonowały, do rozwijania działalności. To dobrze świadczy o poziomie zarządzania i ogólnej sprawności polskiej gospodarki.
Ale do tej beczki miodu trzeba dodać łyżkę – całkiem solidną – dziegciu. Tradycyjnie zachwyt nad wynikami odnotowanymi przez polskie firmy z Listy 2000 słabnie, kiedy zaczynamy się zastanawiać nad intensywnością zmian strukturalnych w gospodarce. Dobra gospodarka to nie tylko gospodarka wydajna i szybko rosnąca, ale również taka, w której widać dużo ruchu i zmian. Przedsiębiorstwa lepiej zarządzane wspinają się szybko do góry, te zdecydowanie gorzej zarządzane spadają, a często wręcz znikają z rynku (niejednokrotnie wchłaniane przez te, które radzą sobie lepiej).
Spółki działające w tych sektorach rynku, gdzie najszybciej rośnie popyt i wydajność pracy, powinny poprawiać swoją pozycję w stosunku do przedstawicieli sektorów, których rozwój jest wolniejszy, a w skrajnej sytuacji w ogóle go nie ma (tak jest w sektorach schyłkowych). Czy na Liście 2000 widać takie zmiany?
Widać, ale nie aż tyle, ile by się chciało. Na samej górze listy praktycznie ich nie ma. Tylko ktoś skrajnie naiwny mógłby oczekiwać, że w najbliższym pięcioleciu Polski Koncern Naftowy Orlen może stracić pierwsze miejsce, a Telekomunikacja Polska drugie. Mocno w górę poszły huty Mittala (nie tylko z powodu cen stali) i Fiat Auto Poland (dokumentując eksportowy sukces Polski), spadła o kilka miejsc grupa PKP (i wcale nas to nie dziwi).
Więcej do myślenia dają zmiany na dalszych pozycjach. Korelacja między miejscem zajmowanym na liście w roku 2005 i 2006 wyniosła 0,92 dla firm na miejscach od 1. do 1000. (upraszczając, oznacza to, że przesunięcia na liście były tu niewielkie), ale dla przedsiębiorstw na miejscach od 1000. do 2000. już tylko 0,72 (zmiany były więc znacznie bardziej intensywne). Im niżej, tym więcej ruchu. To, że na górze jest tak spokojnie, może martwić, bo oznacza, że szybki wzrost produkcji jest rozłożony względnie równomiernie, nie tak, aby korzystali z niego najlepsi, a słabsi byli spychani do tyłu (pod tym względem więcej dzieje się zazwyczaj w czasie recesji).