Spór, który toczy się między zwolennikami tzw. współpłacenia i gwarantowanego koszyka świadczeń medycznych, przybiera coraz bardziej ideologiczną formę. Optujący za tym drugim nie przedstawili bowiem żadnego argumentu mającego dowodzić, że jest to system dobry, lecz koncentrują się na krytyce wad współpłacenia. Jest to – świadoma lub nie, to nieważne – manipulacja.

Dlatego pierwszą rzeczą, którą należy uczynić, aby sprowadzić dyskurs na niehańbiący intelektualnie poziom, jest jednoznaczne określenie możliwych wariantów. W istocie jest to wybór, czy płacimy „wszystko za część procedur” czy „część za wszystkie procedury”. Przypomnienie tej oczywistości od razu pokazuje demagogiczny charakter dwóch zasadniczych argumentów przeciwników współpłacenia (najczęstszy argument: „nie, bo nie”, pomijam, bo mogę odpowiedzieć na niego tylko: „tak, bo tak”). Pierwszy to taki, że służba zdrowia musi być bezpłatna. Otóż nie tylko nie jest, ale być nie może. Zawsze płaci za nią obywatel i w 2006 roku przeciętny podatnik zapłacił 1184 zł, co stanowiło 43,2 proc. jego podatku (w istocie więcej, bo aż połowę, gdyż na służbę zdrowia idą także środki budżetowe). A wedle szacunków zbilansowanie systemu wymagałoby zwiększenie składki do 11 proc., czyli w stosunku do obecnie płaconej o połowę.To wyliczenie pokazuje, że równie demagogiczny charakter ma drugi argument – biednych ludzi (zwłaszcza emerytów – co jest bzdurą, bo jest to grupa o najwyższych dochodach na osobę) nie stać na płacenie za usługi medyczne. Demagogiczny, bo nie przeszkadza nam, że za nie płacą – i to dużo – w postaci podatków. Godzimy się także ze smutna koniecznością, że ludzie ubodzy bezpośrednio płacą za żywność czy mieszkanie.

Niesprawiedliwością byłoby, gdyby za ochronę zdrowia trochę płacili z własnej kieszeni. Owo dziwaczne rozumienie sprawiedliwości społecznej w pełni wychodzi na jaw jednak dopiero wtedy, gdy analizujemy konsekwencje gwarantowanego koszyka. Poza nim ma się znaleźć 3 tys. procedur. Korzystać z nich muszą i ludzie zamożniejsi, i biedni. Młodzi i starzy. I na przykład w koszyku ma się nie zmieścić zabieg wstawienia endoprotezy przy urazie stawu biodrowego. Nie czepiam się tego jednego przypadku, bo można przesunąć go do kategorii procedur „bezpłatnych”.

Oczywiste jest, że albo poza koszykiem pozostaną operacje plastyczne czy wstawianie zębowych protez implantowych (za co i dzisiaj NFZ nie płaci), albo będzie to kilka tysięcy procedur i wtedy znajdą się wśród nich takie, które ratują zdrowie lub życie, a za które ludzie biedni czy starsi będą musieli w całości płacić ze swojej kieszeni.

Optując za koszykiem, trzeba by udowodnić, że będzie to dla nich mniej dokuczliwe finansowo niż współpłacenie.