Trudno wymagać, aby polska gospodarka z dnia na dzień zrobiła się innowacyjna. I nic nie wskazuje, by stało się tak w przyszłości. Na szczęście o innowacyjności świadczy nie ogólny obraz wyłaniający się z unijnych czy światowych statystyk, ale konkretne przykłady. Jeśli w gronie 1,7 mln firm działających w Polsce znajdzie się kilkaset, których pomysłem na konkurowanie na rynku będzie wprowadzanie nowych technologii, produktów, usług czy udoskonalanie tego, żeby firma działała w zupełnie nowatorski sposób, będziemy mogli mówić o sukcesie.
Polska w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat ma niewielkie szanse na dobicie do innowacyjnej czołówki świata. Nie dlatego, że brakuje nad Wisłą pomysłów czy zdolnych ludzi. Dlatego, że polska gospodarka jest prawie wyłącznie popytowa. To rynek decyduje o nowych rozwiązaniach, a nie nowe rozwiązania kreują rynek.
[srodtytul]popyt dyktuje warunki[/srodtytul]
Dla gospodarki to zawsze dobrze, bo jej kołem zamachowym jest umiejętność sprostania potrzebom rynku. Ale generowany w ten sposób wzrost trwa tak długo, jak popyt się rozwija, czyli innymi słowy, dopóty, dopóki klienci zwiększają swoje wydatki.
Gdy konsumenci przestają wydawać więcej pieniędzy innowacje, nawet te popytowe, pozwalają firmom utrzymać się na powierzchni. Innowacje organizacyjne i procesowe zmniejszają koszty działania. Produktowe czy marketingowe dają przewagę w momencie podejmowania przez klienta decyzji, który produkt czy usługę wybrać przy bardziej ograniczonym budżecie.Z takim zjawiskiem mamy do czynienia właśnie teraz. Widać to choćby po danych dotyczących produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej. Po dwóch latach średniorocznego wzrostu o 15-20 proc. oba te wskaźniki przyrastają już w tempie jednocyfrowym, powoli zbliżającym się do zera. A im mniej zamówień od klientów i im mniejsze ich wydatki tym mniej pracy. Skok bezrobocia też jest przed nami.