Po tak fatalnym zamknięciu poniedziałkowej sesji w USA (Dow Jones najniżej od maja 1997 r.) można było oczekiwać wczoraj równie słabego otwarcia w Europie. I faktycznie, od rana ceny akcji poszły ostro w dół. W ciągu dnia łowcy okazji zaczęli delikatnie podkupywać przecenione papiery i straty zostały częściowo zredukowane. Giełdowy dzień na większości parkietów zakończył się jednak pod kreską.
Na GPW indeks największych spółek tracił w pewnym momencie nawet 3,5 proc. Mniej więcej w połowie dnia rozpoczął mozolną wspinaczkę, a na blisko godzinę przed końcem notowań rozegrała się prawdziwa walka popytu i podaży. Kupującym udało się nawet wyprowadzić indeks na plus, ale ostatecznie w samej końcówce przewagę uzyskali sprzedający i WIG20 spadł o 0,3 proc.
Takie przesilenia (w piątek było podobnie) teoretycznie mogą być zapowiedzią jakichś większych zmian na rynku. Ale też pamiętać należy, że poziom obrotów pozwalał stosunkowo niewielkim nakładem doprowadzić do tak dynamicznych zmian. Wczoraj na całym rynku właściciela zmieniły akcje za 930 milionów złotych, w czym największy udział miały tradycyjne PKO BP i Pekao.
Na giełdach w zachodniej Europie głębokie spadki dotknęły branży ubezpieczeniowej. Paneuropejski indeks tego sektora spadł o prawie 5 proc. Miało to związek z komunikatem agencji S&P, która ostrzegła, że rozważa zmianę ratingu dla kilku firm z branży. Żadne nazwy nie padły, ale sądząc po notowaniach, inwestorzy wytypowali ING i Aegon. Kursy obu firm spadły o przeszło 10 procent.
W Stananch Zjednoczonych trwała huśtawka nastrojów. Inwestorzy poznali kiepskie dane makroekonomiczne- optymizm konsumentów amerykańskich jest najniższy w historii, rekordowo niskie są okazały się ceny domów. Jednak później ceny ruszyły mocno w górę. Wiązano to z wystąpieniem szefa Fedu Bena Bernanke przed Senacką Komisją Bankową, który powiedział m.in. że nacjonalizacja banków nie jest dobrym pomysłem. Indeksy S&P 500 i Nasdaq zyskały ostatecznie 3,90 proc., a Dow Jones wzrósł o 3,3 proc.