Kiedyś wycofywane z armii pojazdy można było kupić w cenie złomu. Teraz cena typowego rosyjskiego czołgu, importowanego najczęściej z Bułgarii lub Rumunii, sięga 150 tys. zł. Poczciwy gazik (model z 1969 r.) jeszcze niedawno kosztował 5 tys. zł, a obecnie 20 tys. zł.
Przy wycenie pojazdów wojskowych uwzględnia się m.in. rzadkość egzemplarza. Zgodnie z pięciostopniową skalą, która stosowana jest np. w Niemczech, egzemplarz w stanie fabrycznym (co należy do rzadkości) kosztuje nawet dwa razy więcej niż używany. Niekompletność i usterki techniczne bardzo obniżają cenę. Na przykład za pojazd nieużywany płaci się 100 tys. zł, a za wrak do remontu około 5 tys. zł.
Dlatego z dużym dystansem należy podchodzić do informacji na temat czołgów wartych miliony, które przez dziesiątki lat rdzewiały pod ziemią i zostały znalezione przez wyspecjalizowanych poszukiwaczy. Nie można też zapominać, że znalazca takiego pojazdu, zgodnie z prawem, nie jest jego właścicielem. Wszystkie wykopane zabytki należą do państwa. Co więcej, brak uprawnień do prowadzenia prac archeologicznych może oznaczać poważne problemy natury prawnej.
Na aukcjach internetowych niewiele jest ofert sprzedaży eksponatów sprzed II wojny światowej. Większość z nich została już przechwycona przez kolekcjonerów. Coraz częściej na krajowym rynku pojawiają się eksponaty ściągnięte z innych krajów, nawet z USA. Na rynku pojawiły się firmy posiadające koncesje MSWiA na magazynowanie sprzętu specjalnego i obrót nim. Oferują sprzęt pancerny, gąsienicowy i kołowy pozbawiony cech bojowych.
Obowiązujące w Polsce przepisy dotyczące wywozu za granicę pojazdów starszych niż 25-letnie skutecznie blokują możliwość obrotu między kolekcjonerami.