Detektyw Pepe Carvalho, bohater kryminałów Manuela Montalbana, zapytany przed podróżą do Buenos Aires, co wie o Argentynie, odpowiedział: „Tango, zaginieni, Maradona”. Zapomniał dodać: „I autobusy”.
No, ale akcja książki toczy się w latach 90. XX wieku. Wtedy w Argentynie autobusy nie miały jeszcze takiego znaczenia. Na dłuższych trasach z powodzeniem pasażerów woziły pociągi. Dziś role się odwróciły. Perony, budynki stacyjne i trakcje przypominają dekoracje do filmów, które zapomniano uprzątnąć po zakończeniu zdjęć. Za to na dworcach autobusowych kłębi się zawsze tłum, właściciele licznych punktów gastronomicznych i usługowych nie narzekają na obroty, a kilkadziesiąt kas konkurujących ze sobą firm przewozowych oferuje bilety do wszystkich zakątków Argentyny i sąsiednich krajów. W dodatku w dwóch standardach: turista class (klasa turystyczna) i pullman class (klasa luksusowa). Pullman oferuje większe wygody, ale i w pojeździe należącym do pierwszej kategorii nie może zabraknąć podstawowych udogodnień, do jakich zalicza się tu klimatyzację, toaletę, automat z kawą i innymi napojami oraz – zwłaszcza! – telewizję pokładową.
Przybysz z Europy, który chce w miarę szybko dotrzeć z Buenos Aires do rozsławionych przez filmową „Misję” wodospadów Iguacu, a potem do stolicy Chile Santiago, po drodze zahaczając o urugwajskie Montevideo i przecinając jedną z prowincji brazylijskich, nie uniknie kontaktu z tym zjawiskiem. Ja jednak unikam, mam bowiem awersję, znaną wszystkim, którym w dzieciństwie dane było pokonywać śmierdzącym pekaesem wiraże zakopianki. Dlatego pierwszy odcinek trasy: Buenos Aires – Montevideo pokonuję promem. Mimo pierwotnych oporów (co tu robić, gdy monopolista Aerolineas Argentinas oferuje krajowe bilety lotnicze w cenach zaporowych) ulegam. W Montevideo, stolicy Urugwaju, wsiadam do autobusu, który za około 60 pesos (9 zł) zawiezie mnie do Rivery, miejscowości przy granicy Urugwaju z Brazylią.
[srodtytul]Kolej przegrywa[/srodtytul]
W środku: miłe zaskoczenie. Wyprane zasłonki, skórzane fotele, klimatyzacja. Uprzejmy pracownik linii dalekobieżnej COT, pełniący funkcję stewarda, przechadza się między siedzeniami z butlą coca-coli. Rozlewa napój do plastikowych kubeczków, rozdaje ciastka w rodzaju donkinowych donatów i, powtarzając kilkakrotnie nazwy Tacuarembo oraz Rivera, upewnia się, na którym z przystanków chcą wysiąść cudzoziemcy.