Nie tworzy się ogrodów, odpoczywając w cieniu – twierdził Kipling. Choć zdanie to zachowuje wszystkie pozory prawdy, wręcz się ociera o belferski banał, jest... błędne. Są ogrody, w których ogrodnicy leżą martwym bykiem. I wcale nie chodzi o trawniki wystrzyżone równo przy pomocy kosiarki sterowanej esemesem z Nowego Jorku. Chodzi o zapuszczone, dzikie przestrzenie, w których lenistwo jest cnotą i przez które trzeba się przedzierać z maczetą. O tym, że istnieją, wie każdy, kto choć raz przespacerował się po działkach pracowniczych w Warszawie czy Poznaniu. Teraz okazuje się jednak, że należą one do ścisłej czołówki najbardziej gorących i topowych.
Z opublikowanego niedawno raportu „Global Garden Report 2010” wynika, że leserstwo (oryginalna nazwa tego trendu w raporcie brzmi: „re-creating wilderness”, czyli w wolnym tłumaczeniu „powrót do stanu dzikości”) to dziś jeden z ważniejszych, choć nie najważniejszy światowy trend w ogrodnictwie.
Raport przygotowano na zlecenie Husqvarny, producenta wspomnianych zdalnie sterowanych kosiarek, które wymieniają ze swoimi właścicielami esemesy, gdy tęsknią. Jego autorzy przeanalizowali blisko półtora miliona komentarzy na blogach ogrodniczych całego świata, m.in. Polski, i na tej podstawie wyodrębnili dziesięć głównych tendencji. Całość wypada dość ogólnikowo, mowa jest raczej o marzeniach niż o roślinach. Trzeba poza tym pamiętać, że wzięto pod uwagę wypowiedzi blogerów, czyli e-ogrodników, a nie po prostu osób posiadających ogrody. Ile czasu e-ogrodnik spędza w ogrodzie, a ile przy monitorze, nie podano.
[srodtytul]Mój ogród – Ziemia[/srodtytul]
Za najważniejszy z trendów w raporcie uznaje się... warzywnik. Trudno się dziwić, skoro trendsetterem w tym wypadku była żona prezydenta USA. Ubiegłego lata zdjęcia Michele Obamy, która z łopatą i w usmarowanych ziemią rękawiczkach sadziła sałatę na tyłach Białego Domu, obiegły świat. Teraz zbieramy plony – blogerzy podkreślają, że własny warzywnik nie tylko pozwala poczuć prawdziwy smak warzyw, ale jest też dowodem dbałości o środowisko naturalne. Gdy produkty roślinne nie muszą dużo podróżować, by trafić na stół, zmniejsza się emisja CO2. Porządny ogrodnik troszczy się dziś o planetę, a nie tylko o to, by mu mszyce nie wlazły w ogórki. Nie używa pestycydów, za to dobrze wie, co ma w kompostowniku. Wiezie na swych taczkach całą kulę ziemską.