[b][link=http://www.rp.pl/temat/449164.html]Więcej publicystyki ekonomicznej co piątek w dodatku {eko+}[/link][/b]
– Jeśli rząd jeszcze nie poznał siły naszego gniewu, to znów ją poczuje – zapowiada 45-letnia Despina, nauczycielka, którą spotykam na placu przed greckim parlamentem. Przyszła na jedną z wielu demonstracji, jakie odbywają się codziennie w Atenach. Jest ich tak dużo, że gazety odnotowują je niewielkimi wzmiankami. Znormalniały podobnie jak inne protesty – na przykład aptekarzy, z powodu którego prawie nie sposób od dwóch dni kupić aspiryny.
W bocznych uliczkach ateńskiego centrum można spotkać mundurowych z jednostek specjalnych. Stoją na ulicy, opierając się na motocyklach i obserwują przechodniów. Szczególnie dużo policjantów jest tam, gdzie gromadzi się młodzież. Czasem siedzą przy ulicznych kawiarnianych stolikach, niemal ocierając się o zrewoltowaną młodzież i anarchistów.
[wyimek]Nasz kraj pogrążyli ci, którzy nie chcą płacić podatków - Jeorjos Papandreu premier Grecji[/wyimek]
"Ukarzemy z całą surowością morderców" – zapowiadał premier Jeorjos Papandreu, gdy tydzień temu młodzież obrzuciła koktajlami Mołotowa bank Marfin Egnatia. W płomieniach zginęły trzy osoby, w tym kobieta w ciąży. Przez kilka dni policja przeczesywała Ateny, śledczy analizowali nagrania z kamer, które zarejestrowały zamaskowanych napastników oraz dziewczynę, która przynosiła w torbie butelki z benzyną. Jak do tej pory winnych nie znaleziono.