„Niech za kryzys płacą ci, których na to stać”, „Niech za kryzys płacą spekulanci” – to hasła niesione podczas manifestacji, które odbyły się w największych hiszpańskich miastach.
Przyczyny protestów to m.in. zmniejszenie pensji o 5 proc., zamrożenie w przyszłym roku emerytur i rezygnacja z becikowego. To główne założenia rządowego planu oszczędnościowego. Cięcia mają doprowadzić do redukcji deficytu finansów publicznych Hiszpanii z 11,2 proc. PKB do wymaganych przez Brukselę 3 proc. PKB w 2013 r. Zdaniem rządu w strajku wzięło udział 11 poc. pracowników administracji publicznej, a związkowcy twierdzą, że aż 75 proc.
Pociągi podmiejskie jeździły wczoraj tylko przez dwie godziny rano i wieczorem, a przez resztę dnia stacje kolejowe były zamknięte. Nieczynne były sądy, urzędy pocztowe, w wielu szkołach odwołano lekcje, a w szpitalach przeprowadzano tylko najważniejsze operacje. Strajk poparły publiczne media, telewizja katalońska, andaluzyjska, a kanały informacyjne do północy emitowały koncerty i filmy dokumentalne. Z radia zamiast dyskusji politycznych płynęła muzyka.
Pikietowano ministerstwa, porty – z których wiele było zamkniętych, a w Madrycie strajkujący strażacy zablokowali wejście na giełdę. Jedynymi, którzy nie mogli jawnie protestować, byli policjanci, bo zakazuje im tego prawo. Jednak nieoficjalnie też poparli strajk. „Będziemy dbali o porządek, ale wypełniając tylko minimum naszych obowiązków” – napisano w komunikacie wydanym przez związek zawodowy policjantów.
Protestujący oskarżyli gabinet Jose Luisa Zapatero o wykorzystanie najsłabszych i pominięcie w planie oszczędnościowym banków, budżetu Sił Zbrojnych czy osób najlepiej uposażonych. Premier Zapatero zapowiedział w maju podniesienie podatków dla najbogatszych, ale bez podania, kogo obejmie nowy obowiązek fiskalny i kiedy wejdzie w życie.