Trudno byłoby opisać dzisiejszą sesję na GPW jako jednoznacznie wzrostową albo spadkową. Co prawda WIG20 zakończył dzień 0,5 proc. nad kreską, ale druga połowa dnia minęła pod znakiem powolnego opadania. Ostatecznie zwyżka wygląda mało imponująco, biorąc pod uwagę że w połowie sesji indeks dużych spółek szedł w górę o ponad 1 proc.
Na pierwszy rzut oka uzasadnione może wydawać się wiązanie utraty paliwa do zwyżki notowań z decyzją RPP o podniesieniu stopy rezerw obowiązkowych banków z 3 do 3,5 proc. (co de facto oznacza zaostrzenie polityki pieniężnej), ale tak naprawdę impuls przyszedł z rynków zagranicznych, gdzie popołudniu popsuły się humory inwestorów. Jedną z przyczyn były dane makro z USA – okazało się, że co prawda wrześniowe zamówienia na dobra trwałego użytku urosły o 3,3 proc. m/m (bardziej od oczekiwań), ale pomijając wyjątkowo chwiejne dane dotyczące środków transportu, zamówienia zmalały o 0,8 proc. (podczas gdy oczekiwano wzrostu). Do tego doszły pogłoski na temat tego, że amerykański Fed dodrukuje mniej pieniędzy w ramach "luzowania ilościowego" niż się wcześniej spodziewano.
W każdym razie dzisiejsze odbicie na GPW – choć znacznie słabsze niż się zapowiadało – pozwoliło oddalić lub przynajmniej odsunąć w czasie groźbę ataku WIG20 na ważne wsparcie w okolicy 2600 pkt. Przebicie tej bariery groziłoby nabraniem impetu przez korektę spadkową, która póki co jest płaska (WIG20 znajduje się jedynie 2 proc. poniżej październikowego rekordu hossy).