GUS ogłosił wstępne wyniki za IV kw. 2010 r. i zgodnie z oczekiwaniami są one bardzo dobre. Wzrost PKB o 4,4 proc. (a w całym roku o 3,8 proc.) w sytuacji, gdy gospodarki niemal całej Unii Europejskiej dopiero z trudem przyspieszają i mają jeszcze bardzo daleko nawet do odzyskania poziomu produkcji sprzed kryzysu, to niewątpliwie sukces. Wygląda na to, że pod tym względem wyprzedziły nas w roku 2010 tylko dwa, trzy kraje (tyle że u nich wzrost ten przyszedł po ciężkim załamaniu).
Równie optymistycznie wyglądają najświeższe prognozy Komisji Europejskiej, oczekującej, że w roku 2011 pozostaniemy na czele stawki siedmiu największych gospodarek Unii, a nasze tempo wzrostu PKB utrzyma się powyżej 4 proc. Nadal nie byłoby to przedkryzysowe 7 proc., ale tak czy owak ponaddwukrotnie więcej niż w całej UE.
Patrząc na te liczby, warto jednak zachować ostrożność i umiar w optymizmie. Mamy bowiem jednocześnie wiele zjawisk, które powodują, że nasz rozwój wcale nie jest zagwarantowany, obserwowana dziś dynamika nie musi się utrzymać, a szans na trwały powrót do czasów sprzed kryzysu jeszcze nie widać.
Po pierwsze, dość wysokiemu tempu wzrostu PKB towarzyszą – mówiąc oględnie – umiarkowanie optymistyczne nastroje. Widać to zarówno w firmach, jak i w gospodarstwach domowych. A tymczasem prawdziwie dobra koniunktura w gospodarce rynkowej jest możliwa tylko wówczas, gdy nastroje ulegają trwałej poprawie. Innymi słowy sięgamy do portfeli, znajdujemy w nich całkiem sporo pieniędzy i je wydajemy – ale cały czas jakby z niedowierzaniem, bez pewności, czy za kilka kwartałów będzie równie dobrze jak dziś.
Po drugie, dane GUS wskazują na wyraźne spowolnienie wzrostu eksportu. Samo w sobie nie jest to tragedią, ale stanowi ważne przypomnienie. Przypomnienie, że względnie optymistyczne prognozy bazują na założeniu, iż wzrost gospodarczy przyspieszy w całej Unii, a zwłaszcza u największego odbiorcy naszych produktów – w Niemczech. Biorąc pod uwagę, w jak niepewnym żyjemy świecie i jak niepewna jest ciągle globalna sytuacja ekonomiczna, założenie to nie musi się niestety zrealizować (paradoksalnie, dalsze kłopoty finansowe w strefie euro mogą akurat zmniejszyć ryzyko wyhamowania wzrostu w Niemczech – kłopoty oznaczają słabsze euro, a zatem lepsze warunki dla niemieckiego eksportu).