Pionierzy giełdy i królowie spekulacji

Na inauguracyjnej sesji warszawskiego parkietu zadebiutowało pięć firm. 20 lat później na giełdzie została tylko jedna z nich

Publikacja: 08.04.2011 04:09

Śląska Fabryka Kabli. fot. tomasz czachorowski

Śląska Fabryka Kabli. fot. tomasz czachorowski

Foto: __Archiwum__

Giełdowa przygoda producenta odzieży Próchnika – jednej z pięciu spółek, które zadebiutowały 16 kwietnia 1991 r. na pierwszej sesji Giełdy Papierów Wartościowych – trwa już 7297 dni. Znany producent płaszczy jest najdłużej notowaną na parkiecie firmą. Pozostałe pionierskie spółki już go opuściły. Jedne, jak Exbud i Kable, wycofano z GPW po zmianie właściciela. Inne – Tonsil i Krosno – opuszczały giełdę w niesławie, spadając w przepaść bankructwa.

Tonsil co prawda zdołał niedawno wrócić na rynek NewConnect, jednak dzisiejszy Tonsil Acoustic (fot. 4 prezes Marcin Włodarczyk podczas debiutu na NC) z dawnym potentatem w produkcji nagłośnienia poza nazwą ma niewiele wspólnego.

 

Co przesądziło o doborze spółek

– pionierów? Jak wspominają ojcowie założyciele polskiego rynku kapitałowego, wybór nie był łatwy. – Staraliśmy się wybierać firmy znane. Eksporterów mających kontakty z zagranicą, czyli wolną gospodarką. Wydawało nam się wówczas, że jest im bliżej do modelu firm działających na rynku wolnej konkurencji – mówi Wiesław Rozłucki, pierwszy prezes GPW.

Problemem okazał się opór pracowników, nie tylko niższego szczebla, obawiających się zmian mogących zagrozić ich miejscom pracy, ale również managementu. Załogi obłaskawiano obietnicami sprzedaży tanich akcji. Jednak pracownicy, nieufnie nastawieni do państwa, na wszelki wypadek odmawiali.

Na tym nie koniec problemów. Wobec braku doświadczenia wyzwaniem było samo sporządzenie statutu spółek czy prospektów emisyjnych, szczególnie przy braku wiarygodnych historycznych danych finansowych. Bo trudno za takie uznać wyniki za 1989 r., brane pod uwagę przy przygotowywaniu ofert.

Potem nadszedł czas sprzedaży akcji. Znalezienie inwestorów nie było łatwe – o ile chętnych na akcje Exbudu i – w mniejszym stopniu – Kabli nie brakowało, o tyle pozostałe spółki cieszyły się umiarkowanym powodzeniem.

Ostatecznie w dopięciu ofert pomogli inwestorzy instytucjonalni, z Polskim Bankiem Rozwoju na czele, „inspirowani" przez rząd. Władze mogły otrąbić sukces.

Obok sylwetek pierwszych pięciu debiutantów poniżej przedstawiamy też ikony giełdowej spekulacji – Universal, Elektrim i Chemiskór.

 

Exbud

O ile większość państwowych przedsiębiorstw traktowała wejście na GPW jako dopust boży, o tyle dla Exbudu, a konkretnie jego prezesa Witolda Zaraski, było to ukoronowanie wieloletnich starań o wybicie się na niezależność. Jeszcze za rządów Mieczysława Rakowskiego Zaraska podjął nieudaną próbę przekształcenia Exbudu w spółkę prywatną. Po zmianie systemu, by przyspieszyć przemiany własnościowe, menedżer sam pozyskał inwestora strategicznego – należącą do Jana Wejcherta i Mariusza Waltera spółkę ITI, która zdecydowała się wyłożyć 2,5 mln dol. na akcje budowlanej firmy. Zaraska zabiegał też o inwestorów indywidualnych. „W całym kraju uruchomiliśmy sieć punktów, w których podawaliśmy klientom kawę, namawiając ich do zainwestowania w nasze akcje" – wspominał w autobiografii.

Ci, którzy kupili akcje spółki, płacąc po 112 tys. starych złotych (11,2 zł po denominacji), nie pożałowali. Exbud z zysku za 1991 r. wypłacił sowitą dywidendę, podzieloną na dwie raty: 100 tys. zł na akcję.

Celem sternika Exbudu była samodzielna ekspansja. Prezes nie chciał, by w akcjonariacie pojawiła się inna firma budowlana, stąd nowe emisje walorów trafiały w ręce inwestorów instytucjonalnych. Do końca 1999 r. to się udawało. Sytuację zmienił Michał Sołowow. W Kielcach wiele się mówiło o animozjach między właścicielem, m.in. Echo Investment, a Zaraską. Trudno wyjaśnić ich korzenie, faktem jest jednak, że Sołowow zmusił Zaraskę do zmiany poglądów na temat inwestora strategicznego. Na początku 2000 r. Sołowow zaczął skupować akcje Exbudu, osiągając 10 proc. kapitału i żądając zwołania NWZA, na którym, jak zapowiadano, miało dojść do „porządków". W odpowiedzi spółka zaczęła szukać alternatywnego inwestora. Choć Exbud miał dobre kontakty w Niemczech, wybawcę znaleziono ostatecznie w Szwecji. Skanska w wyniku dwóch wezwań skupiła 94 proc. akcji spółki, płacąc za nie 160 mln dol. Pierwszą decyzją nowych właścicieli było przeniesienie Zaraski na fotel szefa rady nadzorczej.

Szwedzi zabrali się też do czyszczenia ksiąg. Efekt – zawsze rentowna spółka w 2000 r. wykazała 104 mln zł strat. W 2002 r. Zaraska przeszedł na emeryturę, a nowi właściciele wycofali Exbud z GPW.

 

Krosno

Kilkunastoletnia obecność Krośnieńskich Hut Szkła na giełdzie to historia licznych wzlotów i upadków. Już przed upublicznieniem spółki obawiano się, czy będą chętni na jej akcje. Zaledwie rok po debiucie odwołano prezesa i radę nadzorczą za zaproponowanie programu restrukturyzacyjnego przewidującego m.in. wyprzedaż części majątku. Bankructwo udało się oddalić dzięki sprzedaży zapasów platyny. W 1993 r. firma zaczęła wychodzić na prostą i przynosić zyski. Przez długi czas w firmę inwestowały instytucje finansowe, które doceniały jej fundamenty, zaawansowanie technologiczne i wysoki, bo ok. 50-proc., udział eksportu w przychodach.

Na początku 1999 r. Krosnem zainteresował się Zdzisław Sawicki, biznesmen z Siedlec, który z czasem przejął kontrolę nad firmą. Wcześniej stoczył zwycięską batalię z funduszem Enterprise Investors, który również chciał kupić większościowy pakiet. Sawicki z dużym animuszem zaczął wprowadzać zmiany. Zrezygnował z pośrednictwa firmy Minex, która eksportowała wyroby Krosna, odwołał prezesa i wprowadził ambitny plan rozwoju.

Początkowo zmiany były odbierane pozytywnie zarówno przez inwestorów, jak i rynek. Później zyski i zwyżki akcji przeplatały się ze spadkami sprzedaży i stratami. Fatalne dla spółki okazały się jednak nie wyniki na podstawowej działalności, ale ujemna wycena instrumentów zabezpieczających, w tym opcji, które miały zabezpieczyć Krosno przed niekorzystnymi wahaniami walut obcych.

Potem sprawy potoczyły się już szybko. W 2008 r. spółka wykazała 116,3 mln zł straty netto i miała ponad 270 mln zł zobowiązań, których nie była w stanie spłacić. W związku z tym na początku 2009 r. zarząd wystąpił do sądu o wszczęcie postępowania układowego. Dwa miesiące później sąd ogłosił jednak upadłość likwidacyjną, gdyż stwierdził, że nie ma żadnych możliwości realizacji układu z wierzycielami. Upadłość firmy ogłoszono pod koniec marca 2009 r. Pod koniec października akcje spółki były ostatni raz notowane na GPW.

Syndyk chce sprzedać majątek Krosna do końca 2012 r., mimo że obecnie spółka prowadzi normalną produkcję, sprzedaje wyroby o wartości kilkunastu milionów złotych miesięcznie, a nawet inwestuje.

 

Próchnik

Na przestrzeni 20 lat Próchnik zmienił się ze spółki produkcyjnej działającej w segmencie włókienniczo-odzieżowym w firmę handlową. Zdecydowanie zmniejszył też skalę działania w wyniku pozbycia się wszystkich spółek zależnych. Reorganizacja grupy, którą tworzyły m.in.: Biruna, Dolwis, Jarlan, Koronki, Miranda i Wisan, rozpoczęła się w 2000 r. W kolejnych latach Próchnik zamiast produkcji pod własną marką coraz bardziej koncentrował się na szyciu na zlecenie innych. W 2001 r. został m.in. podpisany kontrakt na szycie odzieży na zlecenie firmy Hugo Boss. Był to jednak bardzo trudny okres dla spółki, która z ujemnymi kapitałami własnymi była zagrożona upadłością. Rok 2004 to początek rozwoju firmowej sieci handlowej. Spółka jednak wciąż była pod kreską. Próchnik przetrwał dzięki dokapitalizowaniu przez inwestorów, którzy obejmowali akcje kolejnych emisji.

Przed trzema laty w firmie rozpoczęto kolejną głęboką restrukturyzację. Powodem były trudności w odzyskaniu rentowności i  dziewiąty rok z rzędu straty netto. Zlikwidowano zakład produkcyjny w Łodzi i przeniesiono produkcję do Chin. Spółka skoncentrowała się na handlu i projektowaniu kolekcji pod własną marką.

Przy mocno rozdrobnionym akcjonariacie długo trwały walki o przejęcie kontroli nad spółką. Ostatecznie przed trzema laty zaangażował się w nią Krzysztof Grabowski, obecny prezes Próchnika, który jest też właścicielem firmy handlującej odzieżą pod marką Tiffi. Możliwe, że dojdzie do połączenia firm.

Plany są ambitne. W wyniku rozwoju sieci handlowej (obecnie 30 placówek) i planowanych przejęć, choć nie ma na razie żadnych szczegółów, giełdowa spółka ma zwiększyć obroty do 100 mln zł. Kiedy? Nie wiadomo.

Miniony rok Próchnik wreszcie zakończył na plusie. Miał 140 tys. zł zysku netto przy 26,9 mln zł przychodów. Dodatni wynik to jednak efekt przeszacowania wartości nieruchomości. Zarząd zapewnia, że restrukturyzacja spółki jest już zakończona, a wyniki mają się poprawiać z kwartału na kwartał.

 

Śląska Fabryka Kabli

Firma od początku przygody z giełdą była nazywana po prostu Kablami (fot. 1). Mimo że miała zaledwie kilkunastoprocentowy udział w branży kabli i przewodów w Polsce, jej akcje cieszyły się stosunkowo dużym zainteresowaniem, do czego  przyczyniła się renoma solidnego eksportera.

Z tego zapewne powodu zaledwie dwa lata po debiucie jako pierwsza firma z GPW pozyskała zagranicznego inwestora branżowego – duński koncern NKT Cables. Jego udział w akcjonariacie Kabli, początkowo mniejszościowy, systematycznie rósł. Nowe emisje i inwestor pomogli spółce przejść gruntowną modernizację. W 1997 r. Duńczycy przejęli kontrolę nad firmą.

Następnym ważnym etapem dla Kabli była inwestycja w Katowickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, gdzie pod koniec 1999 r. uruchomiono jedną z najnowocześniejszych i najbardziej wydajnych na świecie fabryk produkujących przewody. W efekcie pozycja spółki na polskim rynku mocno wzrosła. W tym czasie do grona czwartej pod względem wielkości obrotów grupy kablowej w Europie awansował NKT Cables. Stało się to możliwe m.in. w wyniku przejęcia niemieckiej firmy Felten & Guilleaume, co niewątpliwie pomogło i samym Kablom, zwłaszcza w eksporcie.

Zmiany w ramach koncernu spowodowały, że już 2002 r. ŚFK zmieniła nazwę na markę spółki matki. Co więcej, Duńczycy postanowili wycofać spółkę z publicznego obrotu. Od pierwszej deklaracji do realizacji upłynęło kilka lat. W międzyczasie Kable przeprowadziły nową emisję akcji, które objął akcjonariusz większościowy. Jak informował zarząd, pieniądze były potrzebne na rozwój firmy. W sierpniu 2010 r. Duńczycy ogłosili przymusowy wykup wszystkich akcji, które jeszcze do nich nie należały. W efekcie stali się jedynym właścicielem firmy. Pod koniec ubiegłego roku Kable po prawie 20 latach utraciły status spółki publicznej.

 

Tonsil

Tonsil został wytypowany do grona pięciu spółek, które w pierwszym rzucie trafiły na giełdę, ze względu na swoją rozpoznawalność. W PRL każdy marzył o głośnikach wielkopolskiej spółki, przed sklepem fabrycznym we Wrześni ustawiały się kolejki, sprzedaż odbywała się na podstawie list społecznych.

Ówcześni decydenci nie docenili jednak wpływu otwarcia granic na kondycję spółki. Zalew dalekowschodniej elektroniki spowodował spadek popytu na wyroby Tonsilu i rok 1991 spółka zamknęła stratami. Później co prawda udało się przezwyciężyć kryzys i zwiększyć sprzedaż, jednak problemem pozostało silne zadłużenie. Tonsil nie został bowiem oddłużony przed prywatyzacją. To właśnie zadłużenie spowodowało, że stał się celem pierwszego, choć nieudanego, wrogiego przejęcia. Część długów, z zamiarem zamiany ich na akcje, odkupił od WBK w 1994 r. ówczesny senator Aleksander Gawronik. Spółka, broniąc się przed kontrowersyjnym biznesmenem, odkupiła jego długi.

Ratunkiem dla Tonsilu miał być inwestor strategiczny. Został nim japoński koncern Tohoku Pioneer Electronic, z którym spółka współpracowała w latach 70. Na początku współpraca układała się bardzo dobrze. Tonsil za środki uzyskane ze sprzedaży akcji Japończykom wybudował nową halę montażową głośników.

Ale z czasem pojawiły się zgrzyty. Nietrafiona strategia rozwoju, chybione inwestycje w zagraniczne oddziały, zmieniające się preferencje klientów i kryzys azjatycki sprawiły, że pod koniec lat 90. spółka zaczęła przynosić spore straty. Tonsil ratował się kolejnymi emisjami akcji, które coraz trudniej było uplasować, i cięciem kosztów, jednak działania te nie przynosiły oczekiwanego efektu.

Problemem pozostawał przerost zatrudnienia. Równocześnie do drzwi spółki co rusz pukali przedstawiciele banków, urzędu podatkowego i ZUS, domagając się spłaty zadłużenia. W końcu lokalne sądy zostały zasypane wnioskami o upadłość. Wniosek o upadłość, tyle że układową, złożył też zarząd spółki. W 2004 r. upadłość  firmy stała się faktem. Wcześniej, by ratować miejsca pracy, działalność produkcyjną przeniesiono do Tonsilu Polska, w którym giełdowa spółka miała zaledwie 25 proc. akcji. Pożegnanie bankruta z giełdą nastąpiło rok później.

 

Universal

Nie ma już Universalu, ale w pamięci zwłaszcza starszych inwestorów zostanie on chyba na zawsze. Spółka pojawiła się na GPW już w 1992 r. i była pierwszą sprywatyzowaną centralą handlu zagranicznego.

Był to rozbudowany holding, w którego skład wchodziły firmy handlowe, usługowe i produkcyjne z różnych branż.Gdy rozpoczęła się pierwsza w historii GPW hossa, akcje Universalu cieszyły się ogromnym zainteresowaniem, głównie drobnych graczy. Z pewnością pomogła w tym znana marka, ale też niewyobrażalna w tamtym czasie chęć zysku.

Przy notowaniach walorów Universalu chyba najczęściej ze wszystkich spółek pojawiał się znaczek „OK". Dla młodszych inwestorów wyjaśnienie. Symbol ten oznaczał ofertę kupna, czyli olbrzymią przewagę popytu nad podażą. W takich wypadkach kurs rósł o dopuszczalne 10 proc., ale nie zawierano żadnej transakcji. Dość powiedzieć, że w szczycie hossy wiosną 1994 r. akcje były prawie 64 razy droższe niż podczas pierwszego notowania, a spółka zyskała miano króla spekulacji.

Zainteresowanie akcjami nie osłabło również po hossie. Spółka cały czas charakteryzowała się olbrzymią zmiennością notowań, co wspierało spekulacje.

Część inwestorów zapomniała przy tym, że istotą są wyniki finansowe, a te za sprawą rozlicznych nietrafionych inwestycji systematycznie się pogarszały. Mało tego – spółka o swoich operacjach nie informowała inwestorów. Fakt ten okazał się gwoździem do trumny Universalu.

Ukaranie spółki miało związek ze sposobem informowania opinii publicznej przez Uniwersal m.in. o zastawie na posiadanych akcjach Polsatu, stratach na kontraktach na rynkach wschodnich i sposobach prowadzenia rachunkowości. Z tego właśnie powodu w styczniu 1999 r. po prawie rocznym postępowaniu KPWiG (dziś KNF) podjęła decyzję o wycofaniu akcji z publicznego obrotu. Była to pierwsza i do tej pory jedyna taka kara za tego typu czyn.

Równie ponury los spotkał jej prezesa Dariusza Przywieczerskiego, który ścigany międzynarodowym listem gończym do tej pory ukrywa się za granicą.

 

Elektrim

Historia GPW to także historia Elektrimu, jednej z pierwszych firm notowanych w Warszawie. Akcje tej dawnej centrali handlu zagranicznego trafiły na GPW w 1992 r. i szybko stały się jednym z ulubionych celów inwestorów indywidualnych. Okrzyknęli oni go drugim po Uniwersalu królem spekulacji: trzymane w tajemnicy umowy, pomysły inwestycyjne i prawne strategie kolejnych zarządów, specyficzna, wiele razy karana przez nadzór rynku polityka informacyjna sprawiły, że kurs spółki jednego dnia przynosił fortunę, drugiego gigantyczne straty.

Elektrim kusił wartymi kilka miliardów złotych aktywami: atrakcyjnie położonymi nieruchomościami, udziałami w spółkach budowlanych, telekomunikacyjnych i energetycznych (ZE PAK, Rafako, Towarowa Giełda Energii). Gdy trafił na GPW, w jego portfelu było grubo ponad 100 różnych firm. W czasach rodzącej się gospodarki rynkowej majątek ten stanowił nie lada gratkę i od zawsze kręciło się wokół niego wiele osób widzących szansę na zbicie fortuny: pośredników (Kulczyk Holding), finansistów, bankierów (od BRE Banku po Merrill Lynch), prawników (w ostatnich latach wydatki Elektrimu na obsługę prawną sięgały rocznie ok. 20 mln zł) czy w końcu inwestorów (Vivendi Universal, Zygmunt Solorz-Żak).

To, że najcenniejszym aktywem Elektrimu była sieć Era za sprawą wieloletniego konfliktu właścicielskiego, wie zapewne każdy czytelnik prasy biznesowej. Mało kto jednak pamięta, że to do Elektrimu należał też operator sieci kablowej Aster, kupowany dziś przez UPC za 2,4 mld zł, czy sieci tworzące Multimedia Polska i Netię.

Majątek spółki okazał się z czasem jej przekleństwem. Z jednej strony w czasach prosperity ułatwiał zaciąganie długów, z drugiej – gdy w 2001 r. hossa minęła, po zwrot pieniędzy i zajęcie majątku ustawiła się kolejka.  Wprawdzie rok później doszło do ugody z wierzycielami, ale była ona dla spółki kosztowna i oznaczała utratę suwerenności zarządu. Rok 2003 przyniósł zmiany: w szansę na odwrócenie sytuacji uwierzył Solorz-Żak, który do tej pory jest największym akcjonariuszem Elektrimu. To za jego sprawą rozpętała się dopiero co zakończona wojna z wierzycielami. Jednym z jej etapów było ogłoszenie upadłości firmy w 2007 r. i jej wyjście z giełdy.

Akcje spółki ma do tej pory wielu inwestorów indywidualnych: zapominalskich lub wiernych fanów losów konglomeratu: arcyciekawych, pełnych absurdu, naszpikowanych skandalami i procesami. W tym roku okaże się, czy ich cierpliwość zostanie nagrodzona i Elektrim wróci na GPW. Ta decyzja należy w praktyce do Solorza-Żaka, który na pytanie o plan nadal odpowiada „nie wiem".

 

4Media (Chemiskór)

Spółka 4Media weszła na warszawski parkiet w 2000 roku, na plecach stojącego na skraju bankructwa Chemiskóru.

Strategia zakładała budowę silnego holdingu medialnego, w zamyśle mającego być konkurencją dla Agory. Firma przejęła m.in. dzienniki „Życie" oraz „Prawo i Gospodarka", a także miesięcznik „Tylko rock" i portal Ahoj.pl.

Zmiana profilu działalności spowodowała, że inwestorzy rzucili się na akcje spółki. Zdarzały się sesje, podczas których wahania kursu wynosiły kilkadziesiąt procent przy wzmożonych obrotach. Dwa lata później działalność zakończyła się spektakularną klapą i skandalem.  Okazało się, że firma tonęła w długach i pukali do niej wierzyciele, a zarząd oszukiwał rynek, manipulując informacjami lub je zatajając.

Tytuły prasowe zostały pogrzebane. Menedżerami zajął się nadzorca rynku kapitałowego oraz prokuratura (postępowania dotyczyły m.in. zarzutów oszustwa, sprzeniewierzania majątku i przywłaszczenia pieniędzy). Przedsiębiorstwo w 2004 roku zostało wyrzucone z warszawskiego parkietu.

Jesienią 2005 roku uprawomocnił się wyrok w ramach postępowania cywilnego, przyznający setce akcjonariuszy prawo do uzyskania od menedżerów 4Media 2,2 mln zł odszkodowania. Okazało się jednak, że byli prezesi są w trudnej sytuacji materialnej i komornicy nie byli w stanie wyegzekwować pieniędzy.

Kilka dni temu gdański sąd wydał wyrok dotyczący zarzutów ukrywania informacji o faktycznej kondycji 4Media przed rynkiem. Były prezes Wojciech K. został skazany na dziesięć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, a były wiceprezes Dariusz K. na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata.

Menedżerowie zostali uniewinnieni od drugiego zarzutu – prokuratura twierdziła, że mieli wykorzystać swoją przewagę wynikającą z wiedzy i sprzedać korzystnie akcje 4Media, zanim rynek dowiedział się o fatalnej kondycji przedsiębiorstwa.

Giełdowa przygoda producenta odzieży Próchnika – jednej z pięciu spółek, które zadebiutowały 16 kwietnia 1991 r. na pierwszej sesji Giełdy Papierów Wartościowych – trwa już 7297 dni. Znany producent płaszczy jest najdłużej notowaną na parkiecie firmą. Pozostałe pionierskie spółki już go opuściły. Jedne, jak Exbud i Kable, wycofano z GPW po zmianie właściciela. Inne – Tonsil i Krosno – opuszczały giełdę w niesławie, spadając w przepaść bankructwa.

Pozostało 97% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy