Dopóki jednak one płyną, Grecja jako członek klubu euro będzie się utrzymywać na powierzchni. Ale finansowanie ma zapewnione tylko do 2013 roku.
– Do tego czasu Grecy muszą pokazać, że będą w stanie dać z siebie wszystko, aby doprowadzić do spadku zadłużenia i samodzielnie je obsługiwać. Jeśli tak się nie stanie, ani Niemcy, ani Francja nie będą miały skrupułów, aby ją ze wspólnoty wykluczyć – mówi Jacek Wiśniewski z Raiffeisen Banku.
Tak naprawdę, gdyby nie pieniądze innych członków unii walutowej, Grecja już musiałaby przyznać, że jest niewypłacalna. – Wystarczy zakręcić kurek z tanimi pieniędzmi dla Greków – podkreśla Ryszard Petru, dyrektor PKO BP. – Samodzielnie nie są w stanie rolować długu.
Wystarczy policzyć, ile rocznie tamtejszy rząd musiałby wysupłać na obsługę zadłużenia. Koszt spłaty odsetek od sięgającego 142,8 proc. długu w relacji do PKB przekroczyłby 22 proc. PKB, takiego ciężaru żaden kraj nie udźwignie.
Niewiele w tej sytuacji znaczy, że rentowność greckich papierów jeszcze nie osiągnęła poziomu krajów, które kilka – kilkanaście lat wcześniej były zmuszone ogłosić bankructwo. Liderem była Rosja, która za kupno swoich piętnastoletnich obligacji dolarowych płaciła ok. 70 proc. Rekordowe rentowności argentyńskich papierów w krytycznym momencie sięgały 52 proc., a grecka dobiła dopiero do 14 proc. W tym samym czasie jednak inni członkowie strefy euro płacą niespełna 3 proc. odsetek – Niemcy 3,2 proc., a Francja 3,6 proc. Dla inwestorów więc, którzy odnoszą rentowność greckich papierów do prowadzonej przez EBC jednolicie dla całej strefy euro polityki bardzo niskich stóp procentowych (stopa podstawowa EBC to 1 proc.), są one porównywalne ze śmieciowymi.