Indeks największych spółek rozpoczął notowania ponad 1 proc. poniżej wczorajszego zamknięcia (powstała tzw. luka bessy). Wydaje się, że nie miał innego wyjścia, bo nastroje wyglądają równie fatalnie także na giełdach światowych. Indeks S&P 500 spadając wczoraj o 1,8 proc. zaczął w szybkim tempie niwelować zyski z zaskakująco silnej fali zwyżkowej z przełomu czerwca i lipca.
Dziś rano w ślady Wall Street poszły giełdy azjatyckie. Straty tamtejszych indeksów wyniosły od ponad 1 do nawet powyżej 2 proc. Najmocniej w dół poszły notowania banków, co potwierdzałoby tezę, że jednym z głównych czynników wywołujących nerwowość są obawy przed rozszerzeniem się kryzysu zadłużenia w strefie euro na Włochy (dziś włoski indeks giełdowy rozpoczął dzień od 3,7-proc. spadku). Ale to nie jedyne wytłumaczenie. W centrum uwagi jest też chińska gospodarka. Z jednej strony mamy obawy rynków przed przyśpieszającą tamtejszą inflacją, która może skłonić bank centralny do dalszego zaostrzania polityki pieniężnej. Z drugiej mamy obawy o finanse przedsiębiorstw. Agencja Moody's dopatrzyła się w przypadku grupy notowanych na giełdach chińskich firm m.in. podejrzanych praktyk księgowych.
Wyprzedaży akcji na początku wtorkowej sesji towarzyszy także znaczne osłabienie złotego. Kurs EUR/PLN z impetem skoczył powyżej 4,0, wielkimi krokami zbliżając się do 4,05. Triumfuje uznawany za bezpieczną przystań szwajcarski frank. W pewnym stopniu skorelowany z cenami akcji kurs EUR/USD przełamał z kolei wsparcie na wysokości 1,40. To zaś przyczyniło się do umiarkowanej przeceny surowców. Taka kombinacja wydarzeń na rynkach jednoznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z klasyczną falą wzrostu awersji do ryzyka. Pytanie czy nastroje zdążą się poprawić, zanim WIG20 zacznie się przymierzać do przebicia dołka z lutego (2641 pkt), a zarazem tegorocznego minimum.