Według firmy doradczej CASE telemedycynę w Polsce wykorzystuje się głównie do zdalnego monitorowania pacjentów z chorobami serca, konsultowania wyników badań histopatologicznych tkanek, zdjęć rentgenowskich i obrazów z tomografii komputerowej lub rezonansu magnetycznego, przeprowadzania wideokonferencji, a w bardzo ograniczonym zakresie – do monitorowania i leczenia chorób przewlekłych w warunkach domowych.
Do tej ostatniej sytuacji droga daleka, bo jak pokazuje raport Centrum Systemów Informatycznych Ochrony Zdrowia, nie wszystkie szpitale w Polsce dysponują rzeczą dziś niezbędną (obok telefonu), by zdalnie monitorować stan zdrowia i utrzymywać kontakt z pacjentami. Aż jedna trzecia szpitali przebadanych przez CSIOZ nie miała w 2010 r. dostępu do Internetu.
Tylko pięć z blisko 190 placówek wykorzystywało Internet w kontaktach z pacjentem do uzgadniania terminów w przychodni przyszpitalnej, a w czterech (czyli 2 proc. badanych) dostęp do globalnej sieci służył do uzgadniania hospitalizacji.
Dane spółki Telemedycyna Polska pokazują, że przeciętny Kowalski chce korzystać z możliwości, jakie daje telemedycyna. W ciągu dziewięciu miesięcy br. liczba osób prywatnych korzystających z usługi zdalnego (telefonicznego) monitoringu pracy serca oferowanego przez tę firmę urosła o ponad 2 tys. (około 100 proc.). Ireneusz Plaza, prezes Telemedycyny Polskiej, wyjaśnia, że firma mogłaby już dzisiaj wprowadzić dodatkowe usługi telemedyczne, takie jak zdalny pomiar ciśnienia, glukozy, masy ciała, saturacji krwi czy też KTG (monitoring płodu dziecka i skurczów macicy dla kobiet w ciąży). Kłopot – jak zwykle – to finanse. Narodowy Fundusz Zdrowia nie refunduje tego typu świadczeń.